Powracam.
Po raz kolejny. Muszę przyznać się, że zapomniałem o tym miejscu. Znowu. A
szkoda.
Od
jakiegoś czasu, choć ciężko w to uwierzyć, samoistnie omijają mnie niepowodzenia.
Nie żebym wcześniej ich nadmiernie doznawał. Aczkolwiek mam ostatnio wysokie
poczucie szczęścia, być może dlatego, iż w życiu nadzwyczaj jakimś cudem wszystko
mi się udaje. Oczywiście nigdy nie jest perfekcyjnie i, kiedy coś jest nie tak,
wcale mnie to nie martwi, bo trwa to dosłownie chwilę i magicznie udaje mi się
wybrnąć z niekorzystnych sytuacji, często zyskując przy tym nawet mniejsze czy
większe korzyści. I tu potwierdza się powiedzenie "Nie ma tego złego, co
by na dobre nie wyszło". Generalnie mam na myśli to, że nawet kiedy nie
jest za dobrze, to wystarczy trochę
poczekać, a w mgnieniu oka robi się po prostu lepiej. Nie wiem z czego to wynika.
Mam nawet momentami wrażenie, że zła karma do mnie nie wraca. A być może wraca,
ale ja nie dostrzegam jej powrotu. Może dlatego, że ja nie widzę tych
negatywów. Tych drobnych, nic nie znaczących rzeczy, które inni uważają za karę
za grzechy, zrządzenie losu czy inne takie. Nie przejmuję się takimi
pierdołami. Olewam je. Tak długo to robiłem, że teraz wydaje mi się, że one po
prostu mi się nie przydarzają.
Jak to
się dzieje, że tak niczym się nie przejmuję? Ludzie z mojego otoczenia to
spowodowali. Poniekąd czułem się narzędziem czy zabawką. Różnie się mną
bawiono. Byłem królikiem. Doświadczalnym. Próbowano mnie zmieniać. Po części na
siłę, ale w pewnej chwili wyprano mi mózg tak bardzo, że sam dobrowolnie
zaczynałem się zmieniać. Wyznaczono mi konkretne parametry, w które próbowano
mnie wcisnąć. I choć czułem, że tak się nie robi, to na poważnie rozważałem te
zmiany. To były zmiany o trzysta sześćdziesiąt stopni. I to we wszystkich
dziedzinach takich jak muzyka, wiara, jedzenie, styl ubierania się, styl bycia.
Zacząłem zauważać, że powoli wyrywają mi pióra. Podcinają skrzydła. A kiedy już
przeprowadzono na mnie wszystkie eksperymenty po prostu pozostawiono mnie
samemu sobie. Sam na to pozwoliłem, więc nie mogę mieć do nikogo pretensji,
aczkolwiek uważam, że tak się nie traktuje istot, które mają uczucia. Jednak to
mnie nie załamuje, ani nie mam w sobie złości z tego powodu. Pozostał tylko
niesmak, rozczarowanie, a nawet lekkie obrzydzenie do szalonej pani naukowiec. Na
szczęście króliczek jest już pod dobrą opieką. Co jak co, ale mój problem sam
wycofał się z mojego życia i jest mi z tego powodu dobrze.
Oprócz
tego próbowano spełnić moje odwieczne marzenie o byciu idealnym narzędziem,
dlatego tutaj także ślepo brnąłem na dno. Też wyprano mi głowę do tego stopnia
, iż byłem na każde zawołanie mojej pani szefowej. Ślepo zapatrzony w to, że to
otworzy mi drogę do kariery po prostu dałem sobą pomiatać, mimo że jestem
wolnym człowiekiem i nie łączyła nas żadna umowa. Jednak to, co kazano mi tworzyć,
to nie był dobry kontent. Pozornie materiał ten przypominał mi rzeczy, którymi
się inspirowałem i do których dążyłem. Jednak okazało się, że to nie jest to
samo. Zahaczało o podobne klimaty, ale to nie to. Po za tym jakość była dużo
gorsza, więc biorąc pod uwagę to, że nic biznesowo nas nie łączy, po prostu
odszedłem. Bez żadnych wyjaśnień. Tak po prostu się uwolniłem.
I
szczerze? W ten sposób pozbyłem się z życia wszystkich, którzy mnie hamowali, blokowali,
ograniczali, wykorzystywali, dominowali. I nigdy nie byłem chyba tak
szczęśliwy. Cholernie to doceniam, że teraz w pełni mogę być sobą, kierować się
tym, co ja chcę. Jestem bardzo silnym bytem. Nic ani nikt mnie nie zniszczy.
Teraz to ja niszczę. I nie mam zamiaru się tłumaczyć z moich jakichkolwiek
działań, wyborów, zachowań czy czegokolwiek. Jestem wolny. I mam radę dla
wszystkich, którzy także pragną być wolni. Być może samolubną, ale prawdziwą. Miejcie
wszystkich w dupie i nie patrzcie na innych tylko na siebie. Ludzie przychodzą
i odchodzą. Wy, czy tego chcecie czy nie, jesteście ze sobą przez całe życie.
Dlatego nie dajcie się. Nie pozwólcie przejąć nad sobą kontroli. Bez względu na
wszystko róbcie to, co chcecie.
Pomimo tego miałem okazję być idealnym
narzędziem. I to bez perfidnego wykorzystywania. Pracowałem pod opieką
reżysera, ale z moją wizją. Pozwolił mi się wykazać. Zostałem pochwalony, przy
czym dostałem potwierdzenie, iż jestem przydatnym materiałem. Miałem dzięki
temu swoje pięć minut z czego jestem dumny i niezwykle cieszę się, że ktoś
docenił moją pracę i był naprawdę z niej zadowolony.
A teraz
z innej beczki. Od dłuższego czasu odbieram siebie jako byt uniwersalny. Ja dla
siebie nie mam imienia. Całkowicie nie posługuję się tym imieniem, które mam w
dowodzie. Niekiedy zdarza się, że ludzie ze szkoły mówią na mnie Patrycja. Nie
poprawiam ich, bo w ogóle mi to nie przeszkadza. Obojętne. To samo z płcią. Nie
utożsamiam się z żadną. Dla siebie jestem bezpłciowy. To, że lubię makijaż, nie
oznacza, że jestem kobietą. I tak samo to, że noszę męskie ubrania nie znaczy,
że mężczyzną. Czuję się dziwnie, gdy ktoś mówi do mnie "pani" i używa
końcówek -aś, -a przy czasownikach. Tak samo nie wiem czy dobrze bym się czuł,
gdy ktoś zwracałby się do mnie w formie męskiej, a w języku polskim nie
istnieje forma uniwersalna. Chociaż... czasami istnieje, na przykład, gdy mówię
"Będę czekać" zamiast "Będę czekała" czy "Będę
czekał". Wydaje mi się, że bliżej formy uniwersalnej jest forma męska,
więc taką się tu posługuję, co nie znaczy, że czuję się z tym dobrze, bo na faceta
nie wyglądam. Trudne to.
Jeszcze
powiedziałbym o czymś, ale to nie temat na dziś. Zostawiam to info, żebym do
tego wrócił w następnym poście. Jakbym zapomniał co to, to do diabła ze mną.