34 czerwca
-Śpisz? –
zapytała opierając się na moim lewym ramieniu.
-Nie mogę
spać.
-A co
jakbyśmy nagle… umarli?
Niespokojny wiatr na naszych twarzach. Ciężar jej ciała na
moim zmęczonym boku. Jej lekki oddech przy moim uchu. Jej błyszczące oczy
wpatrzone we mnie i oczekujące odpowiedzi. Ja natomiast ignorowałem ją
niewerbalnie, odwrócony plecami do niej. Chciała skłonić mnie do tego, bym się
wreszcie na nią popatrzył. Postanowiłem nie dawać jej tej satysfakcji.
-Zostalibyśmy
martwi. Na zawsze.
-Tęskniłbyś…
za mną?
Czy tęskniłbym za nią? Cóż to za
pytanie? Czy ja tęskniłbym za jej wiecznymi pytaniami o nieistniejącą
przyszłość? Albo za zawsze szczerymi fiołkowymi oczami? Lub za odciskami trawy
na jej bladych kolanach? Za jej śmiechem? Za cichym westchnieniem? Wybacz. Nie
jestem materialistą.
-Żartujesz
sobie ze mnie?
Odsunęła się niepewnie, a jej głos
zaczął drżeć.
-Nie,
skądże. Ja tylko…
-Przecież po
śmierci trafilibyśmy do jednego miejsca. Lepszego. Razem.
-Skąd wiesz?
Jesteś tego pewien?
-Wątpisz?
Znowu ogarnęła ją panika.
-Nie.
Oczywiście, że nie. Tylko nigdy nie byłam… no wiesz, martwa. I tak naprawdę nie
wiem, co się ze mną stanie i gdzie trafię.
-Też nie
wiem gdzie trafię.
-Więc skąd
pewność, że będziemy tam razem?
Z powrotem oparła się policzkiem o
moje ramię. Tym razem mocniej tak, jakby chciała wydusić ze mnie odpowiedź. Od
czasu do czasu przeczesywała moje włosy.
-Czy robiłaś
kiedyś analizę porównawczą naszych dusz?
-Nie
–rzekła.
-Według mnie
osiemdziesiąt procent podobieństwa. Wspólną wieczność mamy jak w banku.
-Wytrzymasz
ze mną wieczność?
Właśnie obawiam się, że nie. Ona –
istota cholernie upierdliwa, niespokojna, nadpobudliwa, porywcza, przechodząca
ze skrajności w skrajność… Czy nie lepiej by było spędzić wieczność w słodkiej
samotności? Chciałbym zachować mą jasność umysłu, nieskażoną niczyją
ingerencją. Czy wybór tej drogi nie byłby lepszy? Umysł mówił coś, co dusza
zaprzeczała, wyjąc w niebogłosy. Tak to jest, gdy mózg jest organem rozsądku,
zdecydowanym i spokojnym, a za uczucia odpowiada duch dający porywać się
emocjom.
0,133 września
-Zimno mi.
-A kiedy ci
nie było zimno? – westchnąłem i narzuciłem jej moją skórę na ramiona.
Szliśmy chwilę w milczeniu. Nie
spuszczałem jej z oczu ani na chwilę. Trzęsła się z zimna, zupełnie jakby się
czegoś bała. Przytulałem ją wzrokiem. Mijające nas samochody zaczęły znacznie
przyspieszać tak, że w końcu nie można było zobaczyć ani jednego pojazdu na
drodze, tylko niekończącą się pętlę świateł. A my szliśmy w zwolnionym tempie.
Jej włosy poruszały się zgrabnie pozostając sztywno w powietrzu, a następnie
subtelnie opadając na ramiona. Zdawało się, że ta chwila nie ma końca.
Nagle jej stopy przestały się
poruszać. Stały twardo na ziemi. Uniosła lekko ręce ku twarzy i… kichnęła.
Zabrzmiało to tak uroczo. Tak subtelnie. Aż się wzruszyłem. Podszedłem bliżej,
pochyliłem się i objąłem ją delikatnie w talii, wtulając się w jej plecy. Tak
bardzo za nią tęskniłem.