niedziela, 27 listopada 2016

To nie przedmiot
























































                Czasami patrząc na starsze osoby, dostrzegam ich oblicza, jakbym im odjął cztery piąte ich wieku. Widzę ich, jako nastolatków, a niekiedy nawet jako małe dzieci w piaskownicy. Wiem, jak wyglądali. Nie wiem skąd, ale to wiem. Widzę ich dawne twarze.
                Z dnia na dzień czuję, że słabnę. Staję się coraz mniej przydatny. Dach nad głową mi się niedługo zawali. Gdzie moje ubezpieczenie? Gdzie te magazyny, które posiadłem? Nie ma. Zacząłem do nich znosić rzeczy, ale nie skończyłem. Są prawie puste. A tyle w nich miejsca. Można tam ukryć całą armię. A ja? Czekam. Na co czekam? Aż komornik przyjdzie i mi te magazyny odbierze? Tak łatwo zgubić klucz. Niby specjalnie. Niby przez przypadek. Zasłonić się tą głupią wymówką. Udawać, że nic się nie wie. Ale i tak wyważą drzwi. I odbiorą mi to, co tam mam, wraz z całym lokalem. Tak będzie, jeśli nie zacznę biznesu. A żeby zacząć biznes muszę mieć coś w tych magazynach. Plecy? Nie mam pleców. Mam tylko wierzch moich dłoni. Na nich jest ten zalążek. Czyli wszystko w moich rękach.
                Dni są krótkie. Noce są krótkie. Jesień jeszcze krótsza. Dopiero się zaczęła, a już prawie się kończy. Chciałbym wieczną jesień. Chciałbym, żeby wygrała z zimą. Ale tak się nie da. To naturalne, że przegrywa. Czy mi tu dobrze? Nie. Czy mi tu źle? Też nie. Chodzę po tym lesie. Nie wiem gdzie jestem. Nie ruszam wiewiórek. Nie biorę ich do kieszeni i nie zabieram do domu. Nie traktuję zwierzęcia jak przedmiotu. Nie rzucam ich zwłokami w sklepie. Nie podnoszę z obojętnością, gdy znajdą się na ziemi. Nie grzebie w lodówce wybierając, które mięśnie będą smaczniejsze. Nie przyczyniam się do tego, by zwierzęta wykończyły się biologicznie. Ale też nie potrafię tego zatrzymać. I to mnie najbardziej boli.







środa, 26 października 2016

Ptaszek w klatce


















 
























                To uczucie. Ono... zniknęło. Nie wiem czy to chwilowe czy to już tak na stałe. Miałem tak wiele razy, ale niestety to błoto znowu wracało. A może stety. Nie wiem. Nie wiem czy chcę to czuć czy nie. Gdzieś w głębi mej duszy nie chcę, żeby to uczucie zgasło, a nawet pragnę wzniecać ten ogień. Ale rozum mówi temu stanowcze "nie". Bo taka prawda. To się nie uda. I ty o tym dobrze wiesz. Więc w czym masz problem? Ale co, mam udawać, że to nigdy się nie stało? Że to nie miało miejsca w przeszłości? Mam kłamać? Okłamywanie ludzi jest złe, ale okłamywanie siebie to tak, jakbyś  sobie wmawiał codziennie rano przed pacierzem, którego nie odmawiasz, że kochasz zwierzęta, a w szczególności ich zmarłe ciało. Jeść. Zgłodniałem. Ale co zjem, to zaraz zwrócę. Wszystko od twoich kłamstw. Bo okłamujesz mnie. Siebie. Brzydzę się tobą. Ja tobą też.
                W każdym razie chyba się cieszę. Bo uczucie to jakże toksyczne. A zjada. Od środka. Z drugiej strony to nawet mi przykro, że to zaczyna słabnąć. A zdaje się, że akurat w tej chwili w ogóle już tego nie czuję. I nie mam pojęcia jakimż cudem to mogło zniknąć, skoro łkałem tyle miesięcy przy księżycu, żem popadł w to przekleństwo. Cholera mnie wzięła. Do diabła ze mną. Przeklinam siebie.
                Nie rozumiem, dlaczego ludzie wykształcili tak sztywny i oklepany schemat złożony z następujących członów: piątek, noc, alkohol, papierosy, głośna muzyka, dużo ludzi. Co jest w tym tak ciekawego, że ludzi to aż tak pochłania? Że tak łakną do tego? Że zabiegają? Gdzie w tym widzą tę rozrywkę?
                Ziomuś, jest alko. Wbijaj na bombsite A. Hehe. Najebmy się. Będzie fajnie. Hehe. Ale to fajne. Papieroski do wódeczki obowiązkowo. Hehe. Ale zabawa. Brat, dawaj na balety z laskami. Ohoho, a co ty tam masz, gościu? Nie no, wykładaj. Ćpanie, chlanie, dziwek branie.
                Przeglądając strony poświęcone sportowi i fitness, przypomniała sobie, jak ważne jest nawadnianie organizmu. A dziś przecież jeszcze nic nie piła. Otworzyła plecak i zaczęła w nim dynamicznie buszować. Po chwili wyciągnęła niewielką szklaną butelkę, przypominającą butelkę po wódce. Już miała odkręcać, kiedy kolega zwrócił jej uwagę:
-A co to, już się chleje przed dwunastą?
-No co, taka  butelka. To tylko woda - odparła z obojętnością.
-Pff, wiesz jak mi smaka narobiłaś?

 
                Kogo to jara?

                Dla mnie to jest przede wszystkim marnowanie czasu. Czasu, którego nie mamy zbyt wiele. I z każdą minutą jesteśmy coraz bliżej końca. Tak cenny, ponieważ ciągle tracimy go bezpowrotnie. Ucieka. A wciąż go marnujemy. Ludzie  nie rozumieją, dlaczego spędzam całe dnie z laptopem na kolanach i pykam tą myszką, wpatrzony w ekran. Uważają, iż to jest tak naprawdę marnowanie czasu. Ja uważam, że nie. Ponieważ to pykanie myszką doprowadzi mnie kiedyś do czegoś wielkiego. A przede wszystkim do spełnienia moich największych marzeń. Ponieważ zależy mi na tym, by doskonalić się aż do momentu, gdy moje działania staną się niemal perfekcyjne.
                 A co osiągniesz pijąc przez całą piątkową noc wódkę, już kolejny weekend z rzędu? Błędny odbiór sytuacji, chwilowe utraty świadomości, ewentualne wypadki poprzez niepanowanie nad swoimi emocjami, kaca na drugi dzień, a w przyszłości nadciśnienie, udar mózgu, raka wątroby, raka płuc i wiele innych schorzeń, których nie jestem w stanie przytoczyć, ponieważ nie dane mi było stać się lekarzem.
                Jeśli ktoś byłby w stanie wytłumaczyć mi, po co spożywa się celowo alkohol w takich ilościach, żeby zgonować, byłbym wdzięczny. Nie widzę w tym nic pożytecznego ani interesującego. Po za tym dostrzegam brak tych ambicji, kiedy wieś przyjeżdża do wielkiego miasta i jara się alkoholem, jakby to było urządzenie wielofunkcyjne wydobyte z wykopalisk w Egipcie. I wszystko sprowadza się do tego tematu. Bo przecież nie ma zabawy bez setki. Trzeba się porządnie najebać, żeby było fajnie, tak? Brzydzi mnie to. Cholernie. Mam wrażenie, że używki są dla ludzi, którzy nudzą się w życiu, brak mi zainteresowań i pomysłu na życie. To jest dla mnie tępe i dziecinne.
                Nie wiem. Może to po prostu nie dla mnie. Przepraszam. Przepraszam, że nie lubię alkoholu. Że nie palę. Że nie chce mi się bawić w mniejsze czy też większe używki. Że nie piję kawy czy herbaty. Że nie solę jedzenia. Że nie słucham głośno muzyki. Że nie chodzę na koncerty. Że nie lubię spotykać się z ludźmi. Że nie lubię dyskusji. Że nie jem mięsa. Że nie piję mleka. Że nie chodzę do cyrku. Że nie chodzę do zoo. Że nie lubię robić zdjęć lustrzankami. Że nie lubię Canonów. Że nigdy nie zrobię prawa jazdy. Że boję się jeździć windą. Że boję się jeździć metrem. Że ciągle myślę, że ktoś mnie okrada. Że boję się, że nie wysiądę na odpowiednim przystanku. Że boję się, że pomylę tramwaje. Że nienawidzę tego miasta. Że nienawidzę tych ludzi. Przepraszam.
                Generalnie nie mam ochoty robić czegokolwiek przeciwko sobie. Więc robię to, co w moim odczuciu ma sens i nie szkodzi innym. Pizgam po swojemu, na schematy kładę lachę. Tyle na ten temat.









niedziela, 18 września 2016

Inaczej nie umiem






                Przybądź. Wzywam Cię. Gdzież jesteś, o wielka. Potęga Twa gości w mej duszy przez okrągły rok, kiedy z zewnątrz skalana jest ciepłem. Wnętrze me pozostaje wierne Twemu chłodowi. Inaczej nie umiem. Za bardzo się przyzwyczaiłem. Zżyłem. Chciałbym, żebyś trwała zawsze. To moim marzeniem jest. Niespełnionym. Kiedy nadchodzisz czuję się najlepiej. Kocham tę aurę, którą ze sobą przynosisz. Jest magiczna. I niepowtarzalna. W niej się obmywam. Oczyszcza mnie całkowicie, bym znów od nowa zaczął melancholizować. Uwielbiam to. Uwielbiam to na zabój. Do tego stopnia, że w niej się topię. Brakuje mi od tego powietrza. Nie oddycham. Bo jestem skory do poświęceń. I by ją zatrzymać zrobię wszystko. Jednakże nie sposób jej tu zachować. Niezależna zawsze odchodzi, by zrobić miejsce wrednej, a ta męczy mnie. Bo po niej przychodzi to ciepło, które tak przeklinam i pluję jadem na nie. Bo tego nienawidzę. I tępić będę po koniec końców, żeś zesłał tę szelmę na Ziemię.












































































































                Chciałbym w przyszłości móc zajmować się kilkoma dziedzinami, nawet kilkunastoma, jeśli będę miał taką potrzebę. Marzę, by być fotografem makro, montażystą, wizażystą, charakteryzatorem, producentem muzycznym, pisarzem, teologiem, traserem, grafikiem, ilustratorem, dekoratorem tortów artystycznych i sam nie wiem kim jeszcze, ale na tym na pewno nie koniec.  Pragnę jakimś cudem spełniać się w każdym z powyższych zawodów. Bo jest mnie za dużo, bym wybrał jeden konkretny. Ponieważ stworzyłeś mnie jako kilka osób w jednej. Nie sposób mi się rozdwoić, co dopiero rozczworzyć czy rozpiątnić. Jedno mam ciało, które i tak traktuję jak manekina. A nawet jak plastyczną masę, z której lepię to, co pomaga mi w realizacji owych planów. Przeklinam to wszystko, ale skoro już muszę tu być, to życzę sobie robić to. W tej chwili zabrzmię skrajnie samolubnie, ale obchodzi mnie tylko to, co ja chcę robić. Ponieważ nie spocznę, dopóki nie wykonam wszystkiego, co sobie zaplanowałem. I nie ma takiej mocy, która by mnie zatrzymała. Nic mnie nie powstrzyma. I w tej chwili nie obchodzi mnie nic, prócz mych planów. I powtarzam, że każdego, kto stanie mi na drodze zniszczę osobiście. Ponieważ skoro mam żyć to chcę robić to, co kocham.
                Nie znam się na tym. Tak bardzo się nie znam. Ale skoro z tyloma rzeczami zaczynałem od zera i walczyłem z tym sam na sam, to dlaczego i tym razem tak nie może być? Może. Bo wszystko zależy ode mnie. A ja tego chcę. A jeśli czegoś chcę, to będę to mieć. Za wszelką cenę. Nie odpuszczę. Już nie umiem odpuszczać. W chwili obecnej czuję się silny. Bardzo silny. Nienawidzę siebie, ale uważam me zachowanie za bardzo samolubne. Ponieważ wszystko, co robię jest dla mnie. Dla zaspokojenia mych silnych potrzeb. Tego wewnętrznego wilczego głodu, który nie daje mi spać. Nie daje mi żyć. Jestem niemal maszyną do produkcji pomysłów. I nie potrzebuję w tym wszystkim  atencji. Nie chcę, by ktokolwiek stał nade mną, patrząc jak pracuję i tylko głaskał mnie po głowie. Jakakolwiek opinia jest mi zbędna. I nie ma znaczenia czy zła czy dobra. Ponieważ ja tego nie robię, by zrobić na kimś wrażenie. Robię to, bo nie umiem już bez tego istnieć. A te wszystkie elementy - potrzeby fizjologiczne, relacje międzyludzkie, formalności... To wszystko mnie ogranicza. Zabiera mi czas. Czas, który jest tak ważny. I ucieka. Nieustannie go tracę. A ciągle mi go mało. Nie ma dnia, godziny, minuty czy sekundy, kiedy nie miałbym co robić. Jestem niekończącą się czynnością. Boję się, że nie zdążę ze wszystkim. I wtedy będę cholernie niezadowolony i spiszę moje istnienie na straty.
                Kocham to. Tak bardzo to kocham. Do tego stopnia, że chcę się poświecić i być dla idei tworzenia. Oddać się temu cały. Być wierny. Ponad wszystko. Ponad wszystkich. Nie musi być idealne. Ideałów nie ma. Czuję się z tym emocjonalnie związany. Nic się dla mnie tak nie liczy. To już zaczyna być szaleństwem. Czekałem na to tyle czasu, który marnowałem na naukę rzeczy, które nigdy do niczego mi się nie przydadzą. Nienawidzę tego systemu. Przez niego nie chcę żyć.