Uczucia? To jakby zasadzić roślinkę. Własnymi rękoma. Podlewać, dbać o nią. Cieszyć się z każdym jej nowym listkiem. Włożyć całą duszę w jej rozwój. A potem zerwać. No i kurwa ból serca.
***
Są też dni, kiedy to jednak ja jestem kolorowa, na pierwszym planie obrazu szarej rzeczywistości. Wtedy chcę być w centrum uwagi i żeby świat odbierał mnie taką, jaką jestem. I osobowość. I wygląd. Bo one idą z sobą w parze.
***
Tak bardzo
boli mnie wszystko. Jednakże nie boli mnie ręka, noga czy głowa. Nie bolą mnie
stawy czy mięśnie. Boli mnie coś, co jest jeszcze głębiej. Nawet, gdyby mnie pokroić,
nikt nie zobaczy tej niesamowitej i drogocennej rzeczy. Tej rzeczy, którą
dostałam w prezencie od samego Jezusa Chrystusa. Jak dla mnie jest bezcenna i
unikatowa. Nigdy bym jej nie sprzedała, ani nie wymieniła na inną. Uważam ją za
najlepszą część mnie.
To dusza.
Jakie to
niezgodne z moją wolą patrzeć, jak inni próbują zrobić ze mnie kogoś kim nie
jestem. Są osoby, które na siłę chcą uczynić mnie matematykiem, muzykiem, poetą,
katolikiem, modelem, fotografem, fryzjerem, lekarzem, kucharzem… Cholera! Jestem
tylko człowiekiem, którego powołaniem jest przelewnie obrazu na papier!
To mnie rani.
Rozkrusza na małe kawałki. Na maluteńkie kawałeczki, które giną w szparach i
zakamarkach. To powoduje, że staję się podartym materiałem, który nie da się
już zacerować. Ma już za dużo dziur. I nie ma wyjścia. Należy go wyrzucić. Bo
jest bezużyteczny. Bo ktoś używał go w niewłaściwy sposób. Nawet gdyby go
nareperowano, nie spełniałby swojego zadania w dobry sposób. Za dużo przeszedł.
Niektórych rzeczy nie da się naprawić.
Potwornie
męczy mnie ta rzeczywistość. Ci ludzie. Sam widok tłumu mnie obrzydza. Unikam
ich, jakby byli trędowaci. Nie chcę ich widzieć. Chcę by zniknęli. Chciałabym,
kiedyś obudzić się rano i wyjść na dwór. Nie słyszeć tego warkotu aut, czy szmeru
urwanych rozmów. A cieszyć się spokojem natury, którą nic nie zakłóca. Żeby wszyscy
zniknęli. Na jeden dzień.
Bo później
zaczęłabym schizować.