wtorek, 27 maja 2014

Jestem. Myślę. Czuję.



Pamiętam, kiedy tamtego dnia siedziałem na parapecie. Tak, na tym cholernie zimnym parapecie. Opierałem czoło o lodowatą szybę. To wtedy do pokoju weszła babcia i brutalnie przerwała mi moje refleksje swoimi bzdurnymi pouczeniami. Jednak nie zwracałem zbytnio na to uwagi. Przez te szesnaście lat zdążyłem się już przyzwyczaić do tej nadopiekuńczości. Z czasem odnalazłem moment, w którym nauczyłem się udawać przez babcią, iż ją uważnie słucham, kiedy tak naprawdę układałem myśli na sąsiedniej ścianie. Z resztą, tak traktowałem cały świat.

                Tamtego dnia siedziałem na parapecie. Oglądałem wszechświat, jak telewizję. Ze skupieniem obserwowałem każdy płatek śniegu spadający w dół. Wyobrażałem sobie ich niesamowity taniec w zwolnionym tempie. A potem wpadła mi do mojego przeciążonego umysłu myśl. Myśl, która do tej pory schowała się w kącie mojej podświadomości i nie chce wyjść. Zobaczyłem siebie w lesie. Siebie niosącego niewielki telewizor pod pachą i kij baseballowy w drugiej dłoni.

Stawiałem powoli stopy. Jedna za drugą, delektując się tym stanem. Krok za krokiem. Jakże byłem szczęśliwy. Miałem tę świadomość, że mój sen za chwilę stanie się jawą. Moje uszy odpoczywały słuchając jedynie szumu drzew i śpiewu ptaków. Natomiast oczy chłonęły wszystko, co zielone. Mówią, że ten kolor uspokaja. I to prawda. Ale przyszedłem tu tylko i wyłącznie w jednym celu. Chciałem wyzbyć się negatywnych negatywnych uczuć. Tych cholernych emocji, które zaśmiecały moją duszę, a ta powinna być czysta niczym łza. Oczyszczenie było już blisko.

Postanowiłem przejść w głąb, między drzewa. Chciałem przystanąć na moment i odetchnąć świeżym powietrzem. Powoli czułem naturę, która z każdą chwilą jednała się ze mną. Stawaliśmy się tym samym ciałem i umysłem. W pewnej sekundzie zacząłem słyszeć jej głos. Taki lekki i delikatny. Mówiła do mnie. Rozmawialiśmy tym samym językiem. Językiem naszych dusz.
Śmiała się do mnie. Jednak ten śmiech wydał mi się podejrzanie realistyczny. Otworzyłem oczy zmysłów i odwróciłem się. Cholera. Nie byłem sam.
-Naturo, mamy towarzystwo – szepnąłem.

                Ludzie. Cóż za wstrętny twór. Nienawidziłem gatunku ludzkiego. Wstydziłem się bycia człowiekiem. Jakim prawem to nam dostał się rozum? Nie rozumiałem tego. I nie chciałem zrozumieć.
                Moje oczy zarejestrowały jednego osobnika płci męskiej i jednego żeńskiej. Para przemierzała las, zakłócając magiczną ciszę wybuchami śmiechu. Dziewczyna wesoło podskakiwała ciągnąc chłopaka za rękę. Wyglądali na uradowanych. Widziałem to szczęście, które niemal wyskakiwało z ich dusz z każdym krokiem. Zaintrygowali mnie. Byłem ciekawy, gdzie ona go ciągnie. Może w jakieś nieznane mi miejsce. Postanowiłem wykorzystać to, że mnie nie widzą i w bezpiecznej odległości ruszyłem za nimi. Jednak nie musiałem się obawiać, że któreś z nich mnie zauważy. Byli tak zaślepieni własną obecnością, że nie zwróciliby uwagi na przelatujące nad nimi Ufo.

                Podszedłem odrobinę bliżej. Chłopak był niewiele wyższy od swojej towarzyszki. Gdyby nie creepersy uznałbym go za kurdupla. I w tym momencie naprawdę doceniłem moje sto dziewięćdziesiąt centymetrów nad ziemią. Zwróciłem uwagę na jego marynarkę i spodnie w panterkę z wiszącymi przy boku łańcuchami, które szeleściły z każdym ruchem. W dodatku ta fryzura. Wyglądem przypominał mi jakiegoś jrockowca. Przypuszczałem, że lubimy tę samą muzykę. 

Z kolei dziewczyna? Cóż o niej mógłbym powiedzieć? Gdyby nie włosy, uznałbym, ze wygląda zwyczajnie. Nie mogłem określić koloru jej fryzury. Wygląda na to, że jestem daltonistą. Mówią, że mężczyzna rozróżnia tylko dwa kolory: czarny i biały. Tak się złożyło, że to moje ulubione barwy. Więc może jakieś ziarno prawdy w tym jest.

Mijały sekundy, minuty, chwile. Obraz dwóch istot, w którym jedna prowadzi tę drugą, jakby była ślepa zaczynał mnie nudzić. Niecierpliwość to moja wada. Jednak nie poddawałem się i śledziłem tę dwójkę. Rozmawiali o czymś, śmiejąc się przy tym, lecz nie miałem ochoty ich podsłuchiwać. Pragnąłem, by doprowadzili mnie do celu. Nagle chłopak głośno zawołał:

- Stój, Aniu!

                Na to dziewczyna stanęła, jak wryta. Natychmiast puściła jego dłoń. Nie ukrywam, że czekałem na akcję. Gwałtownie odwróciła się i wykrzyczała mu prosto w twarz:

- Nie mów do mnie „Aniu”!

                Cofnęła się odrobinę. Na jej obliczu zagościła frustracja i niepokój pomieszany z gniewem. Chłopaka jednak mało obchodziła jej reakcja. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i obdarował ją chamskim uśmieszkiem. Stali tak chwilę, niczym sparaliżowani, patrząc sobie prosto w oczy. Zachowywali się, jak dzikie zwierzęta. Każde z nich czekało na ruch tego drugiego, żeby zaatakować. Nagle dziewczyna podniosła rękę.

- Uderz go! – dopingowałem ją w myślach – Prosto w twarz!

                Miałem wrażenie, że chwila ta zatrzymała się w czasie. Para zastygła w bezruchu. Nie mogłem znieść zawieszenia czasoprzestrzeni. Wtem dziewczyna podniosła rękę wyżej i poczochrała go po włosach niszcząc mu fryzurę. Czułem się rozczarowany. Oczami duszy wyobraziłem sobie, jak chłopak obrywa z liścia w twarz. To musiałby być piękny widok.

                Cofnęła się nieco i zakryła usta dłonią tłumiąc chichot w obawie przed konsekwencjami. Jednak natychmiast spoważniała widząc neutralną minę swojego towarzysza. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Odgarnął jej kosmyki włosów z twarzy, które wpadały na jej rozmarzone oczy. Ich spojrzenia znowu się spotkały. Ujął jej podbródek. I już wiedziałem, co będzie dalej. Momentalnie odwróciłem się. Postanowiłem dać im trochę prywatności. Po za tym zbierało mnie na wymioty. Miłość? Cóż to za wstrętne uczucie?

                Już prawie zapomniałem, że trzymałem ten cholerny telewizor i kij. Chciałem się nimi zająć sam na sam. Odszedłem z daleka od tworów. Znalazłem małą polankę. Uznałem ją za miejsce idealne. Postawiłem telewizor na trawie. Rozejrzałem się dookoła. Ani żywej duszy. Uniosłem kij do góry.
- No, to do dzieła, Szawle –powiedziałem przekonywująco do siebie.

czwartek, 15 maja 2014

*przelewam uczucia na klawiaturę*



                Maksymalnie skupiłem się na wiązaniu sznurowadeł w lewym martensie. Chciałem je jak najszybciej zasznurować, by móc stąd uciec. Teraz. Natychmiast. W tej chwili. Tak, jak stoję. Co z tego, że właśnie opuszczam wf? Nie fatyguję się nawet, żeby się przebrać w normalne ubrania. Mam wrażenie, że moje ręce są podobne do sita. Przepuszczają wszystkie piłki. Nie ważne, czy to jest siatkówka czy kosz. Tak bardzo nie znoszę gier zespołowych. Tak bardzo nie umiem współpracować z ludźmi. Tak bardzo nie lubię być zależny od kogoś. I nienawidzę, kiedy ktoś mnie naciska.
                Naciskam klamkę. Uchylam lekko drzwi. Ciągle pada. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Wolę moknąć, niż być tam w środku. Z ludźmi. Z ludźmi, którzy są mi obcy. Niby jesteśmy tym samym gatunkiem. Ale ja tu jestem alienem.
                 Stoję, jak najbliżej drzwi i jak najdalej od środka. Mam ochotę już wysiąść. Być na miejscu. Schować się w moimi azylu. I nigdy z niego nie wychodzić. Czuję na plecach spojrzenia. Spojrzenia, których nienawidzę. Odwracam się i obrzucam, każdego spojrzeniem pełnym pragnienia mordu.  I na co się patrzycie? Czym wam zawiniłem? Gdybym w tej chwili posiadał jakąkolwiek broń byłbym w stanie zabić każdego, kto stanąłby mi na drodze. Może być pistolet, nóż, oszczep, miecz świetlny. Wszystko jedno co. Nikogo bym nie oszczędził. A na końcu zabiłbym siebie. Takim pięknym uczuciem darzę nasz gatunek ludzki.
                Wreszcie docieram do moich czterech ścian. Otulam oczami każdy ich centymetr. Są takie uspokajająco białe. Takie czyste i takie opiekuńcze. Mógłbym na nie patrzeć godzinami. I nigdy mi się nie znudzą. Moje nagie stopy dotykają kojąco zimnej posadzki. To ona przywraca mi równowagę. Ona wprowadza do oazy głębokiego spokoju mojej duszy. Stąpam po niej powoli delektując się jej przyjemną gładkością. Powoli przechodzę do dalszej części pomieszczenia. Przeczołguję się przez pościel z Hello Kitty, która jest moim codziennym towarzyszem i obserwatorem. Zawsze piszę opowiadania u jej boku. Wreszcie opieram się o zimny parapet i spoglądam za szybę. Przestało padać, lecz jasnoszare chmury pozostały na niebie. Stanowią idealne tło do moich rozmyśleń. Sprawiają, że zaczynam czuć się lepiej.

czwartek, 1 maja 2014

Wiosnolato



"Will you ever preserve? Will you ever exhume?
Will you watch petals shed from flowers in bloom.
Nothing can live up to promise.
Nothing can stop its narrative.
Nothing in place of catalysts.
And you’ll never be pure again."

~ Transgender Crystal Castles