Muszę iść przed siebie.
Nie musisz.
Zostaw mnie.
Co ty robisz?
Nie wiem. Idę. Nie wiem, gdzie idę. Iść, czy nie iść? Ja
nie wiem, co mam robić.
To proste. Nie idź.
Ale oni będą na mnie źli. Przecież obiecałam, że przyjdę.
Nawet zapłaciłam.
Pieniądze to nie
wszystko.
Ale…
Nie rób niczego
wbrew sobie. Dlaczego ktoś ma decydować za ciebie? Jesteś bytem niezależnym.
Rozumnym. Masz swój własny rozum. Sama wiesz lepiej. I co się przejmujesz? Po
co? Daj sobie spokój. Zamiast tam iść
możesz przejść się, odurzając wonią chłodnego nieba wydychanego przez księżyc w
pełni. Niech cię nogi poniosą. Bądź powietrzem. Zniknij na chwilę. Dwie. Rozpłyń
się. Poczuj tę magiczną aurę. Bądź indywidualistą. Czyż nie widzisz, jaka ta
natura jest piękna?
Widzę, ale czuję, że jednak powinnam tam jechać.
Czyli znowu mówiłem
do siebie. I mnie ignorujesz. Sama wiesz, że prędzej, czy później racja stanie
na granicy mojego frontu. Później tylko poczujesz ból strzału z mego karabinu.
Wyzioniesz ducha. I ja przejmę kontrolę. Będę miotał tobą. Jak szatan.
Ja i tak jadę. Patrz, autobus.
Nie wsiądziesz do
niego.
A właśnie, że wsiądę.
Uparta jesteś,
hoście.
Ty też.
Dobrze. To skoro
myślisz, żeś taka mądra i uczona to powiedź, co dalej.
Ja… Nie wiem. Będę improwizować.
Oboje dobrze wiemy,
że nie pójdziesz tam. Więc po co odgrywasz tę szopkę?
A może pójdę?
Nie kłam. Nienawidzę
twoich ciągłych kłamstw. Sama kopiesz sobie dół. Żeby później wbić ostatni
gwóźdź. I zakopać się żywcem. A potem ja za wszystko odpowiadam. I jak kretyn
pomagam ten syf odkręcić. Szczerość i sprawiedliwość. Za wszelką cenę. Będę ci
to przypominał. Aż do końca mojego zagnieżdżenia w twojej wypłowiałej i zalanej
melancholią duszy. A ta jest przesiąknięta moim istnieniem. Bo czy tego chcesz,
czy nie i tak jesteśmy jednością. Nawet ja nie mam na to wpływu.
A co jakby nas rozdzielono?
Nie zmieniaj tematu. Bo przecież wiesz, że to niemożliwe. Jeśli moje istnienie dobiegnie końca, umrzesz
razem ze mną. I na odwrót. A tak wracając do sytuacji to proponuję ci, szanowny
i przemądrzały hoście, jechać dalej. Nie wysiadaj na starym.
A dlaczego mam się ciebie słuchać? Sam powiedziałeś, że
mam swój rozum.
Ja jestem twoim
rozumem.
Nie jesteś. Sorry, może i jesteśmy jednością, ale
jesteśmy dwoma odrębnym osobami, które znajdują się w jednym ciele. Tym razem
nie kłamię i ty dobrze o tym wiesz. Chciałeś, jak zwykle przeciągnąć mnie na
swoją rację. Sprytne z ciebie alter ego.
O, patrzcie państwo,
jak przemądrzały host się wywyższa. I co mi zrobisz? Nawet nie umiesz mnie
uciszyć. Tak naprawdę nic nie umiesz zrobić. Wszystko psujesz. Jesteś bytem
bezużytecznym.
Przestań…
A co, nie mam racji?
Masz.
Mówiłem. Ale ty oczywiście
nigdy mnie nie słuchasz. Błądzisz we własnych mgłach i zaćmieniach umysłu. Nie
możesz dostrzec nawet światełka w tunelu, kiedy ja podrzucam ci je pod sam nos.
Pokazuję. Tam. Tam ono jest. Ale ty nie widzisz. Jesteś ślepa. Ślepa na wszystko.
Chcę do domu.
Mówiłem „Zostań”.
Ale nie. Idziesz. Jedziesz. I koniec.
Przepraszam. Przepraszam, ale ja się już zgubiłam. Ja nie
mam siły. I co ja mam teraz zrobić? Powiedz mi, co mam zrobić? Mam żyć? Czy
może lepiej umrzeć, tu i teraz? I dlaczego On mnie nie zabrał? Dlaczego
pozwolił na to, by to się ciągnęło. Mam ochotę się schować tak, by nikt mnie
nie zobaczył. By nikt mnie nie widział. By nikt nie próbował mnie namawiać.
Miałeś rację. Bo ty zawsze masz rację. Dziś już tam nie pójdę. I dlaczego jej
nie ma? Dlaczego nie ma jej, kiedy tak bardzo jej potrzebuję. Chcę czuć jej
obecność. Jej bliskość. Jej ciepło. To ona jest moim pocieszeniem. Bo ona mi
otworzyła oczy. I ciągle mi je otwiera, gdy się zgubię. Tak, jak teraz się
zgubiłam.