niedziela, 18 września 2016

Inaczej nie umiem






                Przybądź. Wzywam Cię. Gdzież jesteś, o wielka. Potęga Twa gości w mej duszy przez okrągły rok, kiedy z zewnątrz skalana jest ciepłem. Wnętrze me pozostaje wierne Twemu chłodowi. Inaczej nie umiem. Za bardzo się przyzwyczaiłem. Zżyłem. Chciałbym, żebyś trwała zawsze. To moim marzeniem jest. Niespełnionym. Kiedy nadchodzisz czuję się najlepiej. Kocham tę aurę, którą ze sobą przynosisz. Jest magiczna. I niepowtarzalna. W niej się obmywam. Oczyszcza mnie całkowicie, bym znów od nowa zaczął melancholizować. Uwielbiam to. Uwielbiam to na zabój. Do tego stopnia, że w niej się topię. Brakuje mi od tego powietrza. Nie oddycham. Bo jestem skory do poświęceń. I by ją zatrzymać zrobię wszystko. Jednakże nie sposób jej tu zachować. Niezależna zawsze odchodzi, by zrobić miejsce wrednej, a ta męczy mnie. Bo po niej przychodzi to ciepło, które tak przeklinam i pluję jadem na nie. Bo tego nienawidzę. I tępić będę po koniec końców, żeś zesłał tę szelmę na Ziemię.












































































































                Chciałbym w przyszłości móc zajmować się kilkoma dziedzinami, nawet kilkunastoma, jeśli będę miał taką potrzebę. Marzę, by być fotografem makro, montażystą, wizażystą, charakteryzatorem, producentem muzycznym, pisarzem, teologiem, traserem, grafikiem, ilustratorem, dekoratorem tortów artystycznych i sam nie wiem kim jeszcze, ale na tym na pewno nie koniec.  Pragnę jakimś cudem spełniać się w każdym z powyższych zawodów. Bo jest mnie za dużo, bym wybrał jeden konkretny. Ponieważ stworzyłeś mnie jako kilka osób w jednej. Nie sposób mi się rozdwoić, co dopiero rozczworzyć czy rozpiątnić. Jedno mam ciało, które i tak traktuję jak manekina. A nawet jak plastyczną masę, z której lepię to, co pomaga mi w realizacji owych planów. Przeklinam to wszystko, ale skoro już muszę tu być, to życzę sobie robić to. W tej chwili zabrzmię skrajnie samolubnie, ale obchodzi mnie tylko to, co ja chcę robić. Ponieważ nie spocznę, dopóki nie wykonam wszystkiego, co sobie zaplanowałem. I nie ma takiej mocy, która by mnie zatrzymała. Nic mnie nie powstrzyma. I w tej chwili nie obchodzi mnie nic, prócz mych planów. I powtarzam, że każdego, kto stanie mi na drodze zniszczę osobiście. Ponieważ skoro mam żyć to chcę robić to, co kocham.
                Nie znam się na tym. Tak bardzo się nie znam. Ale skoro z tyloma rzeczami zaczynałem od zera i walczyłem z tym sam na sam, to dlaczego i tym razem tak nie może być? Może. Bo wszystko zależy ode mnie. A ja tego chcę. A jeśli czegoś chcę, to będę to mieć. Za wszelką cenę. Nie odpuszczę. Już nie umiem odpuszczać. W chwili obecnej czuję się silny. Bardzo silny. Nienawidzę siebie, ale uważam me zachowanie za bardzo samolubne. Ponieważ wszystko, co robię jest dla mnie. Dla zaspokojenia mych silnych potrzeb. Tego wewnętrznego wilczego głodu, który nie daje mi spać. Nie daje mi żyć. Jestem niemal maszyną do produkcji pomysłów. I nie potrzebuję w tym wszystkim  atencji. Nie chcę, by ktokolwiek stał nade mną, patrząc jak pracuję i tylko głaskał mnie po głowie. Jakakolwiek opinia jest mi zbędna. I nie ma znaczenia czy zła czy dobra. Ponieważ ja tego nie robię, by zrobić na kimś wrażenie. Robię to, bo nie umiem już bez tego istnieć. A te wszystkie elementy - potrzeby fizjologiczne, relacje międzyludzkie, formalności... To wszystko mnie ogranicza. Zabiera mi czas. Czas, który jest tak ważny. I ucieka. Nieustannie go tracę. A ciągle mi go mało. Nie ma dnia, godziny, minuty czy sekundy, kiedy nie miałbym co robić. Jestem niekończącą się czynnością. Boję się, że nie zdążę ze wszystkim. I wtedy będę cholernie niezadowolony i spiszę moje istnienie na straty.
                Kocham to. Tak bardzo to kocham. Do tego stopnia, że chcę się poświecić i być dla idei tworzenia. Oddać się temu cały. Być wierny. Ponad wszystko. Ponad wszystkich. Nie musi być idealne. Ideałów nie ma. Czuję się z tym emocjonalnie związany. Nic się dla mnie tak nie liczy. To już zaczyna być szaleństwem. Czekałem na to tyle czasu, który marnowałem na naukę rzeczy, które nigdy do niczego mi się nie przydadzą. Nienawidzę tego systemu. Przez niego nie chcę żyć.








 









piątek, 9 września 2016

Jostedalsbreen





    Ja doskonale wiem, co robiłam.
Co robię.
Co bym robiła. 
A nawet co bym robił.
















 



 
 



































































                Chyba zaczynam tęsknić za moim nowym pokojem. Jeszcze nie zdążyłem się nim nacieszyć, a co dopiero się do niego przyzwyczaić, a już odczuwam jego brak. Widzę przed oczyma te wspomnienia, których jeszcze nie ma. Ja i melancholia w jednym pomieszczeniu. Zupełnie nowa. Ulepszona wersja. Będzie jeszcze lepiej niż w azylu. Czy mogę to pomieszczenie nazwać azylem numer dwa? Nie wiem. Mój azyl jest jeden, jedyny w swoim rodzaju. Może nie jest idealny. A zagracony. Wręcz przytłoczony przez nadmiar moich tworów. Świadomych i tych nieświadomych. Nie ukrywam, że go zepsułem. Miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał być niebem. Błękit gra tu główną rolę, ale niestety zapomniał tekstu. Ale zepsuty czy nie... To nie zmienia faktu, że jest mój. Przesiąknięty moim zapachem. Ma prawo być zepsuty po tylu latach. Więc nie będzie żadnego azylu numer dwa. Azyl jest tylko numer jeden.

                "Spać po prawej lubię mniej"... nie. Ja akurat wolę po prawej.

                Myślę nad nazwą dla mojego nowego pokoju, który stanie się moim domem. Wiążę z nim ogromne nadzieje. Nadzieje, które są moim marzeniami, a te o mały włos mogły zostać w jednej chwili całkowicie zrównane z ziemią. I to przez jedną osobę, którą mam ochotę zniszczyć. Albowiem każdy, kto naraża moje marzenia na niebezpieczeństwo, jest dla mnie skreślony. Każdy, kto stanie mi na drodze, już nie żyje. Bo to, co chcę robić na tej ścieżce to jedyny sens mego nędznego życia. To jest już właściwie jak głód. Jestem głody tej roboty. Ja już bez tego nie potrafię żyć. Nieustannie coś wymyślam. Bez przerwy coś tworzę. Snuję ogromne i dość szczegółowe plany o tym co uwiecznić. Jeśli z jakichś powodów nie mógłbym tego robić, błagałbym o śmierć, w tej chwili tylko na nią czekam. Ponieważ ja bez tego nie istnieję. Nie umiem już inaczej. To już zaszło za daleko. I nie ma powrotu. To jest jak uzależnienie.

                 "Stworzyć" jest czynnością dokonaną, a "tworzyć" niedokonaną. Chyba nie muszę mówić, którą drogą się kieruję.

                Niezmiernie cieszę się, że otrzymałem nowe miejsce. Świeże miejsce doda mi sił. I inspiracji, które są dla mnie najważniejsze. Bez nich nic nie zrobię. Bazowanie na inspiracjach jest jednym z głównych procesów powstawania czegokolwiek w moim umyśle. Bez żarówki w głowie nic nie przekłada się w żaden sposób na rzeczywistość. Czyli, krótko mówiąc, nie istnieje.

                Dzisiaj, będąc w podróży, zauważyłem pszczołę na asfalcie. Nie będę tutaj czarować. Powiem wprost. Była umierająca. Wziąłem ją na liść i odstawiłem na trawę, w obawie, że ktoś ją rozdepcze. Musiałem iść, ale obiecałem, że po nią wrócę z chwilę. Tak też zrobiłem. Jednak potem już jej nie zastałem.

                I znów wydaje mi się, że coś czuję. Potem, że jednak nie. Ale po jakimś czasie ze zdwojoną siłą znowu tak. I tak w kółko. Ciekawe, kiedy nastąpi koniec tego cyrku. Chciałbym, żeby w ogóle się nie zaczął.  Bo to nas niszczy. Oboje. Od środka.