Co robię.
Co bym robiła.
Chyba
zaczynam tęsknić za moim nowym pokojem. Jeszcze nie zdążyłem się nim nacieszyć,
a co dopiero się do niego przyzwyczaić, a już odczuwam jego brak. Widzę przed
oczyma te wspomnienia, których jeszcze nie ma. Ja i melancholia w jednym
pomieszczeniu. Zupełnie nowa. Ulepszona wersja. Będzie jeszcze lepiej niż w
azylu. Czy mogę to pomieszczenie nazwać azylem numer dwa? Nie wiem. Mój azyl
jest jeden, jedyny w swoim rodzaju. Może nie jest idealny. A zagracony. Wręcz
przytłoczony przez nadmiar moich tworów. Świadomych i tych nieświadomych. Nie
ukrywam, że go zepsułem. Miał wyglądać zupełnie inaczej. Miał być niebem.
Błękit gra tu główną rolę, ale niestety zapomniał tekstu. Ale zepsuty czy
nie... To nie zmienia faktu, że jest mój. Przesiąknięty moim zapachem. Ma prawo
być zepsuty po tylu latach. Więc nie będzie żadnego azylu numer dwa. Azyl jest
tylko numer jeden.
"Spać
po prawej lubię mniej"... nie. Ja akurat wolę po prawej.
Myślę
nad nazwą dla mojego nowego pokoju, który stanie się moim domem. Wiążę z nim
ogromne nadzieje. Nadzieje, które są moim marzeniami, a te o mały włos mogły
zostać w jednej chwili całkowicie zrównane z ziemią. I to przez jedną osobę,
którą mam ochotę zniszczyć. Albowiem każdy, kto naraża moje marzenia na
niebezpieczeństwo, jest dla mnie skreślony. Każdy, kto stanie mi na drodze, już
nie żyje. Bo to, co chcę robić na tej ścieżce to jedyny sens mego nędznego
życia. To jest już właściwie jak głód. Jestem głody tej roboty. Ja już bez tego
nie potrafię żyć. Nieustannie coś wymyślam. Bez przerwy coś tworzę. Snuję
ogromne i dość szczegółowe plany o tym co uwiecznić. Jeśli z jakichś powodów
nie mógłbym tego robić, błagałbym o śmierć, w tej chwili tylko na nią czekam. Ponieważ
ja bez tego nie istnieję. Nie umiem już inaczej. To już zaszło za daleko. I nie
ma powrotu. To jest jak uzależnienie.
"Stworzyć" jest czynnością dokonaną,
a "tworzyć" niedokonaną. Chyba nie muszę mówić, którą drogą się
kieruję.
Niezmiernie
cieszę się, że otrzymałem nowe miejsce. Świeże miejsce doda mi sił. I
inspiracji, które są dla mnie najważniejsze. Bez nich nic nie zrobię. Bazowanie
na inspiracjach jest jednym z głównych procesów powstawania czegokolwiek w moim
umyśle. Bez żarówki w głowie nic nie przekłada się w żaden sposób na
rzeczywistość. Czyli, krótko mówiąc, nie istnieje.
Dzisiaj,
będąc w podróży, zauważyłem pszczołę na asfalcie. Nie będę tutaj czarować.
Powiem wprost. Była umierająca. Wziąłem ją na liść i odstawiłem na trawę, w
obawie, że ktoś ją rozdepcze. Musiałem iść, ale obiecałem, że po nią wrócę z
chwilę. Tak też zrobiłem. Jednak potem już jej nie zastałem.
I znów
wydaje mi się, że coś czuję. Potem, że jednak nie. Ale po jakimś czasie ze
zdwojoną siłą znowu tak. I tak w kółko. Ciekawe, kiedy nastąpi koniec tego
cyrku. Chciałbym, żeby w ogóle się nie zaczął.
Bo to nas niszczy. Oboje. Od środka.