pierwsza: *klik*
druga: *klik*
Sam
Otworzyłam szeroko oczy. Ciemność mnie sparaliżowała. Stałam pod ścianą
i czekałam w nieświadomości, bo nie wiedziałam co i w jaki sposób mnie dziś
zabije. Moje serce waliło, jak młotem, a oddech z każdą chwilą przyśpieszał. Było
mi okropnie gorąco, mimo że stałam oparta plecami o lodowatą ścianę. Moje
dłonie, dotykające jej całą powierzchnią miały taką samą temperaturę, co tynk.
Nieustannie czułam czyjąś obecność. I miałam rację, bo ktoś tu był. Chciałam
krzyczeć. Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam, bo nie mogłam wydobyć z
siebie żadnego dźwięku. Nagle jakiś ciepły podmuch wiatru połaskotał mnie po
czole, nosie, a następnie po policzku. To nie był wiatr, a czyjś oddech. Był
głęboki, równomierny i stanowczy. Cała się trzęsłam, kiedy osoba stojąca tuż
obok zachowywała anielski spokój. Wtem poczułam, zimne niczym lód dłonie, które
musnęły mnie po szyi. Wzdrygnęłam się. Palce głaskały mnie delikatnie, wodząc
opuszkami od linii szczęki po obojczyki. Miałam dreszcze, których nie potrafiłam
opanować. Moje ciało trzęsło się, jak galareta, kiedy dłonie zaczęły przenosić
się niżej, tuż na tors i biodra. Zimny dotyk powędrował na moje plecy, a ciało
nieznajomego przywarło do mnie. Poczułam miękkie włosy, łaskoczące mnie po
policzku. Wstrzymałam oddech, bo już wiedziałam, jak zginę. Morderca postanowił
mnie udusić. Jak podejrzewałam, dłonie znalazły się z powrotem na mojej szyi. Otworzyłam
szerzej oczy, jednak nie dostrzegłam nic, prócz ciemności. Nie mogłam się ruszać. Sparaliżowało mnie
doszczętnie. To już był koniec. Czekałam tylko, aż lodowate dłonie się zacisną. I nagle znów
poczułam wiatr przy policzku. Zbliżał się ku moich ust, aż musnął je. Po
chwili, nieznajomy delikatnie przywarł do moich warg swoimi. Całował mnie.
Czułam się jednocześnie okropnie i wspaniale. Być całowanym przez mordercę to
dziwne uczucie, któremu uległam. W pewnej chwili oderwał się ode mnie. Lodowate
dłonie przeczesały moje włosy i zniknęły.
Otworzyłam
szeroko oczy. Jasność mnie oślepiła. Pomrugałam kilkakrotnie, rozejrzałam się
dookoła i stwierdziłam, że leżałam bezpiecznie w łóżku, w swoim pokoju. Na
szczęście to był tylko zły sen. Może nie do końca taki zły, bo całkiem mi się
podobał. Był okropny, ale jednocześnie intrygujący.
-Sam, śpisz? – drobna osóbka wyjrzała zza lekko uchylonych
drzwi.
-Nie, właśnie się obudziłem – odpowiedziałam, przeczesując
włosy w miejscu, gdzie we śnie dotykał ich nieznajomy.
-Co ci się śniło?
-Nic- odpowiedziałam szybko i tak przekonywująco, jak tylko
umiałam. Moja siostra absolutnie nie mogła dowiedzieć się, co widziałam dzisiaj
we śnie. Był straszny, ale jednocześnie zbyt piękny, żeby dzielić się nim z
kimkolwiek, nawet z rodzeństwem. Ufałam mojej siostrze, mogłam powiedzieć jej wszystko,
jednak tym razem nie potrzebowałam się jej spowiadać. Każdy ma swoje małe
tajemnice.
-Wstawaj, śpiochu! – zawołała wesoło – Na stole zostawiłam
ci drugie śniadanie do szkoły.
-Proszę, powiedz, że to tosty – naciągnęłam kołdrę na głowę.
- Potwierdzam!
-Kocham Cię, Kim.
Will
Cichy
dźwięk przechodził w coraz to głośniejszy. I głośniejszy. Aż z niego uwolniła
się tak cudowna melodia, która obudziła mnie do życia. Otoczenie, w którym się
znajdowałem tak pasowało do wygrywanego przez mój telefon utworu. Nie. Nie
wyłączę tego alarmu budzika. Był zbyt piękny, by go uciszać. Niech gra. Jak piosenka
głosiła: „Jest tylko pięć słów do wypowiedzenia, kiedy schodzisz w dół, w dół,
w dół”.
-You're gonna burn in hell – powiedziałem ze stoickim spokojem,
który wyraźnie kontrastował z wrzeszczącym w tym samym momencie Shagrathem.
Tak
rozpoczynałem każdy poranek. Zawsze właśnie tą piosenką. Dlaczego akurat nią?
Miałem tę świadomość, że kiedyś umrę. I będę musiał zapłacić za swoje czyny. Prędzej
czy później spłonę w piekle. Jaka szkoda, że nie wierzę w piekło.
Podniosłem
się. Zaścieliłem łóżko. Otworzyłem szafę. I zorientowałem się, że wszystkie
czarne koszulki są w praniu. Fuck. Teraz pozostało mi jedno. Najciszej, jak
tylko umiałem, wślizgnąłem się do pokoju mojego brata. Uchyliłem powoli drzwi
tak, by przypadkiem nie uderzyć nimi w stojące obok butelki, gitarę, czy inny
przedmiot znajdujący się na podłodze. A na tej podłodze było wszystko. Od
pustych opakowań po zupkach chińskich po pojemnik z rozsypanymi gwoździami. Aż
się bałem, co on tam może jeszcze trzymać. Jednego byłem pewien. Ten pokój wyglądał,
jakby przeszło przez niego tornado.
Kiedy
przedarłem się przez Majestatyczne Wzgórze Ubrań z zeszłego tygodnia, nareszcie
moje oczy ujrzały szafę w całej swojej okazałości. Bez wahania otworzyłem
drzwiczki z wymalowaną na twarzy nadzieją, która utrzymywała mnie w przekonaniu,
iż znajdę tam coś godnego uwagi. I w miarę czystego przede wszystkim. Tak się
śpieszyłem, że zbyt mocno szarpnąłem za klamkę. Po chwili zobaczyłem, że wyrwałem
drzwi z zawiasów. Róg drzwiczek huknął o podłogę. Zamarłem. Powoli rzuciłem
spojrzenie do tyłu, na brata. Wkurzyłby się. Nie mógł się dowiedzieć, że znowu „pożyczyłem”
coś z jego szafy. David przekręcił się i zwrócił twarz w stronę ściany, mrucząc
coś w stylu: „I close my brothers eyes tonight”. Nawet we śnie mi dokuczał,
żartując że mnie zabije. Lub po prostu nasłuchał się za dużo Svenged Sevenfold.
Delikatnie położyłem drzwiczki na Majestatyczne Wzgórze Ubrań i zacząłem
szperać na dnie szafy. Znalazłem! Stary, dobry, może trochę sprany t-shirt
rozmiaru M, z motywem czaszki, w pirackim kapeluszu i dwoma szablami, zamiast
kości, skrzyżowanymi poniżej żuchwy. Idealnie! Dziwne, że udało mi się założyć
drzwiczki. Widocznie tak zamykała się teraz jego szafa. Nie zastanawiając się nad
tym ani sekundy dłużej, wycofałem się z krainy mroku mojego brata.
Ubrałem
koszulkę. I poszedłem do kuchni. W świecącej pustkami lodówce znalazłem butelkę
nadpitego mleka. W szafce był tylko dżem i chleb. Lub chleb i dżem. Jak kto
woli. Obok karmy dla kota, spostrzegłem opakowanie z końcówką płatków
kukurydzianych. A podobno w karmach dla zwierząt znajduje się więcej mięsa, niż
w konserwach dla ludzi. Zastanawiałem się, czy jest jakiś sens w tym, by jeść
śniadanie. Płatki z mlekiem? Znowu? Czułem się, jak jakiś student.
Wziąłem
na ręce kota, który właśnie wskoczył na parapet. Wtuliłem nos w jego
kruczoczarne futro i zamknąłem oczy.
***
Już sam
widok słońca napierdalającego swoimi ostrymi promieniami obudził we mnie
uśpioną nienawiść. Poirytowany usiadłem na ławce przed placem. Rozkraczyłem
nogi, pochyliłem się do przodu, a łokcie oparłem o uda. Wyciągnąłem z kieszeni,
porysowany od licznych uderzeń o ścianę, telefon. Podłączyłem do niego
słuchawki. I po chwili w moich uszach rozbrzmiewał kojący dźwięk gitary
elektrycznej i towarzyszącej jej perkusji.
Próbowałem
się rozluźnić. Ale otoczenie nie pozwalało mi poczuć tej chwili spokoju. Tak
bardzo denerwowali mnie ludzie przechodzący przez plac. Jedni z rowerami. Inni
z dziećmi. Małolaty karmiące i jednocześnie płoszące gołębie. Po jednej stronie
jakiś wyjący dzieciak z gitarą, który nieudolnie imitował bluesa. Po drugiej
stronie grzebiący w śmieciach menele. No, i masa turystów latających w tą i z
powrotem z aparatami fotograficznymi. Pierdolca można dostać.
I nagle
wśród tłumu ujrzałem drobną postać. Szła z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy.
Świetnie ją rozumiałem. Bo tak, jak ja, Sam nienawidził ludzi.
Sam
Wyciągnęłam djarumę z paczki i
zaczęłam szukać zapalniczki. Przetrząsnęłam całą torbę do tego stopnia, że
odwróciłam ją do góry nogami i wszystko zaczęło z niej wypadać. Will nawet nie
zwrócił na to uwagi. Wpatrzony w ekran swojego telefonu, siedział na biurku,
jak gdyby nigdy nic.
-Will? – nawet nie drgnął.
Zrezygnowana
spuściłam nisko głowę. Jednak jego zachowanie tylko spotęgowało moją chęć
palenia. Poirytowana wrzasnęłam:
-William!
-Co chce… - nie dokończył, ponieważ wlepił wzrok w kosmetyki,
które przed chwilą wyrzuciłam z torby na podłogę.
-Masz ognia? – rzuciłam wymachując papierosem.
-Do okna z tym! Inaczej dym nas tu połknie – uśmiechnął się.