wtorek, 12 sierpnia 2014

Dym część III

Poprzednie części:
pierwsza: *klik*
druga: *klik*







Sam

Otworzyłam szeroko oczy. Ciemność mnie sparaliżowała. Stałam pod ścianą i czekałam w nieświadomości, bo nie wiedziałam co i w jaki sposób mnie dziś zabije. Moje serce waliło, jak młotem, a oddech z każdą chwilą przyśpieszał. Było mi okropnie gorąco, mimo że stałam oparta plecami o lodowatą ścianę. Moje dłonie, dotykające jej całą powierzchnią miały taką samą temperaturę, co tynk. Nieustannie czułam czyjąś obecność. I miałam rację, bo ktoś tu był. Chciałam krzyczeć. Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam, bo nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nagle jakiś ciepły podmuch wiatru połaskotał mnie po czole, nosie, a następnie po policzku. To nie był wiatr, a czyjś oddech. Był głęboki, równomierny i stanowczy. Cała się trzęsłam, kiedy osoba stojąca tuż obok zachowywała anielski spokój. Wtem poczułam, zimne niczym lód dłonie, które musnęły mnie po szyi. Wzdrygnęłam się. Palce głaskały mnie delikatnie, wodząc opuszkami od linii szczęki po obojczyki. Miałam dreszcze, których nie potrafiłam opanować. Moje ciało trzęsło się, jak galareta, kiedy dłonie zaczęły przenosić się niżej, tuż na tors i biodra. Zimny dotyk powędrował na moje plecy, a ciało nieznajomego przywarło do mnie. Poczułam miękkie włosy, łaskoczące mnie po policzku. Wstrzymałam oddech, bo już wiedziałam, jak zginę. Morderca postanowił mnie udusić. Jak podejrzewałam, dłonie znalazły się z powrotem na mojej szyi. Otworzyłam szerzej oczy, jednak nie dostrzegłam nic, prócz ciemności.  Nie mogłam się ruszać. Sparaliżowało mnie doszczętnie. To już był koniec. Czekałam tylko, aż lodowate  dłonie się zacisną. I nagle znów poczułam wiatr przy policzku. Zbliżał się ku moich ust, aż musnął je. Po chwili, nieznajomy delikatnie przywarł do moich warg swoimi. Całował mnie. Czułam się jednocześnie okropnie i wspaniale. Być całowanym przez mordercę to dziwne uczucie, któremu uległam. W pewnej chwili oderwał się ode mnie. Lodowate dłonie przeczesały moje włosy i zniknęły.
                Otworzyłam szeroko oczy. Jasność mnie oślepiła. Pomrugałam kilkakrotnie, rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że leżałam bezpiecznie w łóżku, w swoim pokoju. Na szczęście to był tylko zły sen. Może nie do końca taki zły, bo całkiem mi się podobał. Był okropny, ale jednocześnie intrygujący.

-Sam, śpisz? – drobna osóbka wyjrzała zza lekko uchylonych drzwi.
-Nie, właśnie się obudziłem – odpowiedziałam, przeczesując włosy w miejscu, gdzie we śnie dotykał ich nieznajomy.
-Co ci się śniło?
-Nic- odpowiedziałam szybko i tak przekonywująco, jak tylko umiałam. Moja siostra absolutnie nie mogła dowiedzieć się, co widziałam dzisiaj we śnie. Był straszny, ale jednocześnie zbyt piękny, żeby dzielić się nim z kimkolwiek, nawet z rodzeństwem. Ufałam mojej siostrze, mogłam powiedzieć jej wszystko, jednak tym razem nie potrzebowałam się jej spowiadać. Każdy ma swoje małe tajemnice.
-Wstawaj, śpiochu! – zawołała wesoło – Na stole zostawiłam ci drugie śniadanie do szkoły.
-Proszę, powiedz, że to tosty – naciągnęłam kołdrę na głowę.
- Potwierdzam!
-Kocham Cię, Kim.




Will

                Cichy dźwięk przechodził w coraz to głośniejszy. I głośniejszy. Aż z niego uwolniła się tak cudowna melodia, która obudziła mnie do życia. Otoczenie, w którym się znajdowałem tak pasowało do wygrywanego przez mój telefon utworu. Nie. Nie wyłączę tego alarmu budzika. Był zbyt piękny, by go uciszać. Niech gra. Jak piosenka głosiła: „Jest tylko pięć słów do wypowiedzenia, kiedy schodzisz w dół, w dół, w dół”.

-You're gonna burn in hell – powiedziałem ze stoickim spokojem, który wyraźnie kontrastował z wrzeszczącym w tym samym momencie Shagrathem.

                Tak rozpoczynałem każdy poranek. Zawsze właśnie tą piosenką. Dlaczego akurat nią? Miałem tę świadomość, że kiedyś umrę. I będę musiał zapłacić za swoje czyny. Prędzej czy później spłonę w piekle. Jaka szkoda, że nie wierzę w piekło.
                Podniosłem się. Zaścieliłem łóżko. Otworzyłem szafę. I zorientowałem się, że wszystkie czarne koszulki są w praniu. Fuck. Teraz pozostało mi jedno. Najciszej, jak tylko umiałem, wślizgnąłem się do pokoju mojego brata. Uchyliłem powoli drzwi tak, by przypadkiem nie uderzyć nimi w stojące obok butelki, gitarę, czy inny przedmiot znajdujący się na podłodze. A na tej podłodze było wszystko. Od pustych opakowań po zupkach chińskich po pojemnik z rozsypanymi gwoździami. Aż się bałem, co on tam może jeszcze trzymać. Jednego byłem pewien. Ten pokój wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado.
                Kiedy przedarłem się przez Majestatyczne Wzgórze Ubrań z zeszłego tygodnia, nareszcie moje oczy ujrzały szafę w całej swojej okazałości. Bez wahania otworzyłem drzwiczki z wymalowaną na twarzy nadzieją, która utrzymywała mnie w przekonaniu, iż znajdę tam coś godnego uwagi. I w miarę czystego przede wszystkim. Tak się śpieszyłem, że zbyt mocno szarpnąłem za klamkę. Po chwili zobaczyłem, że wyrwałem drzwi z zawiasów. Róg drzwiczek huknął o podłogę. Zamarłem. Powoli rzuciłem spojrzenie do tyłu, na brata. Wkurzyłby się. Nie mógł się dowiedzieć, że znowu „pożyczyłem” coś z jego szafy. David przekręcił się i zwrócił twarz w stronę ściany, mrucząc coś w stylu: „I close my brothers eyes tonight”. Nawet we śnie mi dokuczał, żartując że mnie zabije. Lub po prostu nasłuchał się za dużo Svenged Sevenfold. Delikatnie położyłem drzwiczki na Majestatyczne Wzgórze Ubrań i zacząłem szperać na dnie szafy. Znalazłem! Stary, dobry, może trochę sprany t-shirt rozmiaru M, z motywem czaszki, w pirackim kapeluszu i dwoma szablami, zamiast kości, skrzyżowanymi poniżej żuchwy. Idealnie! Dziwne, że udało mi się założyć drzwiczki. Widocznie tak zamykała się teraz jego szafa. Nie zastanawiając się nad tym ani sekundy dłużej, wycofałem się z krainy mroku mojego brata.
                Ubrałem koszulkę. I poszedłem do kuchni. W świecącej pustkami lodówce znalazłem butelkę nadpitego mleka. W szafce był tylko dżem i chleb. Lub chleb i dżem. Jak kto woli. Obok karmy dla kota, spostrzegłem opakowanie z końcówką płatków kukurydzianych. A podobno w karmach dla zwierząt znajduje się więcej mięsa, niż w konserwach dla ludzi. Zastanawiałem się, czy jest jakiś sens w tym, by jeść śniadanie. Płatki z mlekiem? Znowu? Czułem się, jak jakiś student.
                Wziąłem na ręce kota, który właśnie wskoczył na parapet. Wtuliłem nos w jego kruczoczarne futro i zamknąłem oczy.



***



                Już sam widok słońca napierdalającego swoimi ostrymi promieniami obudził we mnie uśpioną nienawiść. Poirytowany usiadłem na ławce przed placem. Rozkraczyłem nogi, pochyliłem się do przodu, a łokcie oparłem o uda. Wyciągnąłem z kieszeni, porysowany od licznych uderzeń o ścianę, telefon. Podłączyłem do niego słuchawki. I po chwili w moich uszach rozbrzmiewał kojący dźwięk gitary elektrycznej i towarzyszącej jej perkusji.
                Próbowałem się rozluźnić. Ale otoczenie nie pozwalało mi poczuć tej chwili spokoju. Tak bardzo denerwowali mnie ludzie przechodzący przez plac. Jedni z rowerami. Inni z dziećmi. Małolaty karmiące i jednocześnie płoszące gołębie. Po jednej stronie jakiś wyjący dzieciak z gitarą, który nieudolnie imitował bluesa. Po drugiej stronie grzebiący w śmieciach menele. No, i masa turystów latających w tą i z powrotem z aparatami fotograficznymi. Pierdolca można dostać.
                I nagle wśród tłumu ujrzałem drobną postać. Szła z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy. Świetnie ją rozumiałem. Bo tak, jak ja, Sam nienawidził ludzi.




Sam

Wyciągnęłam djarumę z paczki i zaczęłam szukać zapalniczki. Przetrząsnęłam całą torbę do tego stopnia, że odwróciłam ją do góry nogami i wszystko zaczęło z niej wypadać. Will nawet nie zwrócił na to uwagi. Wpatrzony w ekran swojego telefonu, siedział na biurku, jak gdyby nigdy nic.

-Will? – nawet nie drgnął.

                Zrezygnowana spuściłam nisko głowę. Jednak jego zachowanie tylko spotęgowało moją chęć palenia. Poirytowana wrzasnęłam:

-William!
-Co chce… - nie dokończył, ponieważ wlepił wzrok w kosmetyki, które przed chwilą wyrzuciłam z torby na podłogę.
-Masz ognia? – rzuciłam wymachując papierosem.
-Do okna z tym! Inaczej dym nas tu połknie – uśmiechnął się.