niedziela, 7 września 2014

Nie wiem, o czym to jest. Bo się zgubiłem






                Przyszedł dzień, w którym stwierdziłem, że zgubiłem się we własnym azylu. Ma tylko cztery ściany, ale nie jestem w stanie odnaleźć  sensu. Na tych błękitnych ścianach zapisywałem swoje myśli. Potworne bazgroły. Ale moje. Doszło do tego, że refleksje przestały się mieścić i musiałem zapisywać jedno na drugim. Tak powstał chaos. Chaos, panika i smutek ogarniający moją duszę. Mam wrażenie, że ta staje się przezroczysta. Taka transparentna. Jakby przestawała istnieć.
Bo to jest właśnie ten moment, w którym życie na siłę mnie nie bawi. Jaki jest sens w ciągłym zmuszaniu się do zrobienia czegokolwiek? Zmuszam się do wstania, do jedzenia, do wyjścia na dwór, do nauki, do życia. Gdybym na siebie bez przerwy nie krzyczał i bym sobie nie groził to całymi dniami nie wychodziłbym z łóżka, przygnieciony bólem istnienia i zatopiony w odmęcie melancholii. Bo prawda jest taka, że jestem typowym bohaterem romantycznym.
                I w tej chwili mam ochotę wybiec na dwór, usiąść na chodniku i zacząć płakać. Łkać i szlochać w niebogłosy. Jednak to niemożliwe. Jestem zupełnie pozbawiony ludzkich emocji. Nie potrafię płakać. Mimo, że chcę, mam tylko zatkany nos. Zero łez. Nie mam serca, moja dusza jest strzępem, a ciało bezużytecznym pojemnikiem na nią. Czuję, jak wszystko zlewa się z powietrzem.
                I niby dlaczego na co dzień przyjmuję taką postawę, a nie inną? Że wychodzę zmuszony przez siebie poza azyl. W dodatku ubrany, jak na pogrzeb. Bo codziennie czuję się, jak na pogrzebie. Nie ważę się nawet uśmiechnąć. Nie potrzebuję okłamywać siebie maskami w stylu „Jest pięknie, cudownie i świetnie”. Moja twarz jest kamienna. A oczy wyrażają nienawiść. Swoim wyglądem stwarzam barierę, która broni mnie przed światem. By on nie zaczął atakować mnie. Chociaż mam wrażenie, że już dawno to zrobił.
                I teraz, kiedy słucham Kryształowych Zamków, mam ochotę już nigdy nie wychodzić z azylu. Jest mi tu dobrze, przy tym otwartym oknie i śpiewie ptaków wplątanym w głos Alice Glass. Oglądam przez szybę czubki drzew, które bawią się w teatr cieni na tle nieba, z którego niecałe pół godziny temu zgasło słońce. Moje ciało staje się takie ciężkie. Jakbym za chwilę miał pogrążyć się w wiecznym śnie. I to by było naprawdę piękne.