Kiedy byłem mały chciałem być weterynarzem. Od zawsze uwielbiałem zwierzęta. Pragnąłem się nimi opiekować. Nigdy nie miałem większego zwierzęcia od chomika ze względu na to, iż na większe, szczególnie te o dłuższym włosiu, dostawałem potwornej alergii. Mój ojciec miał pasję. Hodował ryby akwariowe. Jednak chomiki czy rybki to nie to samo co pies bądź kot. Ktoś mi kiedyś powiedział, że psy mają umysł czteroletniego dziecka. Koty prawdopodobnie mają podobnie. Zawsze pragnąłem mieć kota. Takiego własnego. Nie wypożyczonego. Nie do opieki "na chwilę". Chciałbym takiego kociego przyjaciela, który będzie mi towarzyszył przy realizacji innych pasji.
Czuję, że jeden konkretny zawód jest dla mnie ograniczający. Chciałbym kiedyś umieć pogodzić wszystkie moje zainteresowania. Tak, wiem, że z czegoś trzeba żyć, ale nie chciałbym za wszystko co zrobię otrzymywać wynagrodzenia. Mam świadomość, że cokolwiek bym nie robił, nic z tego nie będzie doskonałe, więc jakim prawem miałbym brać za to pieniądze? Po za tym to tak, jakbym sprzedawał swoje dzieci, które kocham. Moje twory są moimi dziećmi.

Kiedy byłem mały bawiłem się głównie sam ze sobą, ponieważ jestem jedynakiem i w domu tak naprawdę nie miałem się z kim bawić. Rodzice całymi dniami pracowali i mimo, że opiekowała się mną babcia, to tak naprawdę wychowywałem się sam. Jednak wcale mi to nie przeszkadzało, a wręcz satysfakcjonowało. Dzięki temu miałem bardzo dużo wolnego czasu, który w większości przeznaczałem na rysowanie. Potrafiłem cały dzień przesiedzieć nad kartką papieru. Rysunków produkowałem na tony. Były one przeróżne. Projektowałem ubrania, budynki, wystroje mieszkań, ogrody, mapy skarbów. Kiedy byłem starszy przenosiłem owe projekty do Simsów, które dawały mi większe możliwości tworzenia. Traktowałem tę grę jak program graficzny. Wracając do rysowania, lubiłem kreować także książki, komiksy i czasopisma, oczywiście bogate w rysowane przeze mnie ilustracje. Sam pisałem teksty do nich. Lubiłem bawić się w pisarza czy dziennikarza. Do dziś uwielbiam. Wymyślałem też formy przestrzenne. Raz zrobiłem radio z papieru. Oczywiście w tej chwili nazwałbym to makietą radia, ponieważ stanowiło tylko konstrukcję, w środku było puste. Rzecz jasna udawałem, że jest ono prawdziwe.
Pragnę wspomnieć, że kiedy byłem młodszy interesowałem się sztuką tatuażu. Chciałem zostać tatuatorem, gdy dorosnę. Moją inspiracją stała się Kat Von D. Marzyłem, by być taki, jak ona - świetnym obtatuowanym rysownikiem. Kiedy dorastałem zrozumiałem, że rzeczy na stałe mnie nie zadowalają. Nie mógłbym posiadać tatuaży, mając świadomość, że zostaną na mojej skórze już na zawsze. Za bardzo lubię zmiany.
Wracając do mojego dzieciństwa to prócz zabaw biernych preferowałem także te bardziej aktywne, chociażby w "dom". Odgrywałem jednocześnie rolę ojca, matki, a nawet dzieci. Często wymyślałem niewidzialnych przyjaciół. Przerabiałem pomieszczenia w domu wyobrażając sobie, że wyglądają one zupełnie inaczej niż naprawdę. W mgnieniu oka każdy fotel mógł stać się górą lodową albo ogromnym drzewem. Z tego co pamiętam, a pamiętam mało, najbardziej lubiłem wyobrażać sobie, że całe mieszkanie to tak naprawdę ogromny sad. Natomiast ja byłem królikiem z Kubusia Puchatka. Udawałem, że zbieram owoce i robię z nich konfitury, a następnie przenoszę je do piwnicy. Oczywiście wszystko było "na niby". Lubiłem także zabawę w teatr. Pisałem do nich scenariusze, planując każdy punkt programu bardzo szczegółowo. Godzinami układałem całą scenografię, używając do niej przeróżnych materiałów, przykładowo firan czy prześcieradeł. "Komponowałem" także ścieżkę dźwiękową, co chwilę wymieniając kasety w magnetofonie. Aktorami były zabawki - pluszaki, lalki i samochody. Na swoje spektakle zapraszałem moich dziadków. Rysowałem nawet bilety.

Jakiś czas później rodzice kupili mi pierwszy cyfrowy aparat fotograficzny. Jakość w nim nie była powalająca. Osiem mega pikseli mnie nie zadowalało, do czasu aż nie odkryłem opcji nagrywania. Od tamtej pory zacząłem przeistaczać przedstawienia w krótkie filmy. Na początku robiłem covery różnych seriali, które lubiłem oglądać w telewizji, na przykład "H2O Wystarczy kropla wody". Moimi aktorami były lalki. Szybko stwierdziłem, że ujęcia ciągłe mnie nie satysfakcjonują, dlatego szukałem sposobów, by je połączyć w jeden spójny film. Nie pamiętam jak do tego doszło, prawdopodobnie szperając w zawartości komputera odkryłem Windows Movie Maker, którego w tej chwili szczerze nienawidzę, ale od czegoś trzeba było zacząć. Ponieważ w tamtych czasach nie miałem jeszcze internetu w domu, uczyłem się obsługi tego programu sam, metodą prób i błędów.
Rodzina szybko zauważyła moje zainteresowanie tworzeniem filmów, dlatego niedługo później mój chrzestny podarował mi niewielką kamerę. Wtedy moje wideofilmowanie weszło na wyższy poziom. Zacząłem nagrywać imprezy rodzinne, a następnie je montować, bawiąc się efektami odrobinę lepszych programów niż ten windowsowski.
Przyszedł moment, że i kamera stała się dla mnie zbyt słabym sprzętem, dlatego zbierałem pieniądze, by sprawić sobie lepszy. Cztery lata temu kupiłem sobie dużo lepszą cyfrówkę - Nikona, którym obecnie robię zdjęcia. Niemal natychmiast pokochałem fotografię makro, ponieważ ten aparat dał mi możliwość robienia zdjęć z odległości nawet pięciu milimetrów.
Dopiero niedawno zrozumiałem, że moją największą pasją, którą nie jestem w stanie zignorować, i wracam do niej za każdym razem ze zdwojoną siłą, jest filmowanie. Wiele razy myślałem, a wręcz byłem przekonany, że to zupełnie nie dla mnie, że mam za mało wytrwałości do tego, że nie poradzę sobie. Ale ciągle było coś, co nie pozwalało mi się poddać. Minęło bardzo dużo czasu, kiedy zrozumiałem, że filmowanie jest połączeniem dwóch moich pasji - pisania i fotografowania. Od zawsze żyłem w świecie fantazji. Tworzyłem wyimaginowane sytuacje, na pół realne, na pół abstrakcyjne. Z drugiej strony uwielbiałem uchwycać chwile ulotne, zatrzymywać na chwilę czas, uwieczniać coś małego, kiedy na co dzień nie zwraca się na to uwagi i prezentować piękno owego przedmiotu obserwacji.

Pragnę także wspomnieć o zajęciu, które narodziło się w czasie buntu, wraz z kreowaniem wizerunku wizualnym mojej osoby. W pewnym momencie mojego życia przeszła mi przez głowę myśl, iż mógłbym zostać fryzjerem. Jednak po kilkudziesięciu próbach na kilku osobach okazało się, że to zupełnie nie dla mnie, co nie zmienia faktu, że ciągle jestem własnym "fryzjerem". Kiedy sam maluję sobie włosy czy ścinam, sprawia mi to przyjemność. Natomiast, gdy mam zająć się czyjąś fryzurą czuję jedynie spięcie i niepewność, bo mam tę świadomość, że dana osoba będzie przez jakiś, nieco dłuższy okres czasu nosić to, co stworzę jej na głowie.
Moja kolejna, mogę powiedzieć, że wręcz przypadkowa, poboczna pasja ewoluowała z rysowania i malowania. Jest to jedyne moje zainteresowanie, którego częściowo nie odkryłem sam, a pomogła mi w tym niegdyś bardzo ważna dla mnie osoba. Prawdopodobnie, gdyby nie ona to nie zainteresowałbym się sztuką charakteryzacji i makijażu, ponieważ w pierwszej kolejności była to jej pasja, nie moja. Szybko zaraziłem się od niej magią świata wizażu. Wbrew pozorom samo noszenie przeze mnie makijażu jest mi obojętne. Największą przyjemność stanowi dla mnie sam proces jego tworzenia. Nie zauważyłem kiedy pasja ta wplotła się i idealnie zgrała z moimi innymi zainteresowaniami. Obecnie ciągle się jej uczę, a moją szkołą stał się YouTube.

Żałuję,
że rodzice, kiedy byłem mały, nie wpadli na pomysł, by posłać mnie do szkoły
muzycznej. Na pewno znienawidziłbym ich za to, ale grając na jakichś skrzypcach
czy klarnecie, z pewnością w chwili obecnej byłoby mi znacznie łatwiej
rozpocząć przygodę, której jeszcze nie dane mi było zasmakować. Wiem, że
rzuciłbym owy instrument ze złością w kąt, ale po jakimś czasie, zapewnie
bardzo długim czasie zrozumiałbym, że owy wątek był mi bardzo potrzebny i stanowił
tylko wstęp do rozdziału.
W gimnazjum,
pod wpływem muzyki blackmetalowej, marzyłem o tym, żeby kiedyś nauczyć się grać
na perkusji. Zawsze chciałem tworzyć coś dla kogoś, żeby to inny człowiek miał
ze mnie pożytek i, żebym pomógł mu zrobić coś ważnego dla niego. Stąd narodziła
się myśl o tym, iż mógłbym kiedyś być producentem muzycznym. Moim hobby jest
szukanie nieznanych mi gatunków. Muzyka jest nieodłączną częścią mnie. Jest to
moja najmłodsza pasja. Może miałem ją już wcześniej, ale byłem jej nieświadomy.
I pomimo tego, że mam o niej zerowe pojęcie, chciałbym kiedyś znaleźć czas i
możliwości, żeby zacząć się w nią bawić. W różne gatunki. Nigdy się nie
ograniczałem do jednego. Jednakże na chwilę obecną myślę, że mógłbym
wystartować z takich klimatów jak ambient, chillout, underwaterwave, vaporwave,
synthwave, post witch house, trap, a także, trochę przecząco do tychże styli
atmospheric death metal. Jednak potrzebuję jeszcze dużo czasu, żeby to dobrze
przemyśleć. Na pewno to jest zarys planu na przyszłość, nie na teraz.

Mimo,
iż jestem indywidualistą, i preferuję pracę sam ze sobą, to czuję, że taki
układ zaczyna mnie ograniczać i sprawia, że stoję w miejscu, a powinienem iść
dalej. Nie lubię angażować ludzi w to co robię dla własnej rozrywki, ale chyba
niedługo będę kogoś potrzebował. Praca, że tak powiem, "na sobie"
spowalnia mój rozwój, a wręcz znacznie go uniemożliwia. Dlatego pomyślałem o
tym, że mógłbym znaleźć osobę, która pomogłaby mi realizować moje pasje.
Potrzebuję kogoś, kto na chwilę "sprzedawałby" mi swój wizerunek i
pozwalał na traktowanie siebie jak czyste płótno. Chciałbym móc tę osobę
malować, nagrywać czy fotografować. Osoba ta oczywiście musi lubić zmiany jak i
bycie obserwowaną przez szkło obiektywu. Innej opcji, żeby ta współpraca się
udała, nie ma. Nienawidzę zmuszać ludzi, do robienia czegoś przez co czuliby
się źle. A dlaczego jedna i ta sama osoba? Ponieważ chcę do niej przywyknąć.
Gdybym miał się przyzwyczajać za każdym razem do innego człowieka, strasznie
męczyłoby mnie to, a w efekcie porzuciłbym ową chęć do działania. Wiem, że
bardzo ciężko będzie mi znaleźć taką osobę. Po za tym nie wiem czy na pewno
tego chcę. Nie lubię mieć bardzo bliskiego kontaktu z ludźmi, a praca wizażysty
na tym właśnie polega. Nie przepadam także za dyrygowaniem ludźmi, a z kolei
praca fotografa tego wymaga. To wszystko się we mnie gryzie i utrudnia
jakiekolwiek działanie.
Jestem wdzięczny
mojej przeszłości mimo, iż z niektórych powodów może odrzucała mnie, czyniąc społecznym wyrzutkiem i w ten sposób
zaburzyła wiele mechanizmów. Ale tak naprawdę cieszę się, że wyglądała tak, a
nie inaczej, ponieważ ukształtowała to, co naprawdę chcę robić w życiu. Przez większość
mojego istnienia byłem święcie przekonany, iż nigdy nie odnajdę celu. Okazało
się, że cały czas miałem go przy sobie tylko, że był niesprecyzowany, za bardzo
rozczłonkowany. Ciągle jest. Jednak teraz wiem, że przyszedłem tu, żeby
tworzyć. Kiedy zrealizuję wszystko, co zaplanowałem, odejdę.