Autobus
zatrzymał się gwałtownie hamując. Grawitacja rzuciła mną do przodu. Jednak ja
byłem zbyt silny. Moje nogi wciąż pozostały w tym samym miejscu, co sekundę
wcześniej. Ósma trzydzieści jeden. Drzwi się się otworzyły, a w nich pojawił
się osobnik płci męskiej w spodniach, potocznie zwanymi dresami. Obrzucił mnie
spojrzeniem pełnym wstrętu, a następnie przeniósł wzrok na mojego kompana. „No,
i na co się gapisz?! Pedała w życiu nie widziałeś?!” – wykrzyczałem w myślach.
Odsunąłem się natychmiast, robiąc miejsce dla gościa. Chciałem odnieść wrażenie,
że znajduje się on dwieście metrów ode mnie. A nie dwa. Ósma trzydzieści dwa.
Usłyszałem ziewnięcie.
-Dlaczego to musi być tak rano? Normalnie o tej porze
jeszcze bym spał – mój towarzysz odezwał się niewyraźnym tonem.
-Ty byś przespał całe życie – prychnąłem.
Zacisnąłem
mocniej dłoń na poręczy. Ludzie optycznie przybliżyli się do mnie. Źle
reagowałem na tłum. Miałem wrażenie, że jestem otoczony. Jakbym był winny.
Jakbym obrabował największy bank na świecie lub zabił niewinnego człowieka.
Jakbym nie miał nic na swoją obronę. Jakbym był bez szansy na jakąkolwiek na
ucieczkę. Czułem się, jak sardynka w puszce. Powietrze stało się gorące i
ciężkie. Powoli zaczynało brakować mi tlenu. Ósma trzydzieści trzy.
-Wszystko w porządku? – zapytał mój towarzysz, o istnieniu
którego całkiem zapomniałem.
-Tak, wszystko ok – skłamałem.
Spojrzałem
przez okno. Moim oczom ukazały się chatki z piernika oblane mlekiem. Mlekiem,
które zalało cały świat i ograniczało widoczność. Mlekiem, które mogło w każdej
chwili zostać winowajcą i wbić ostatni gwóźdź do trumny. Mlekiem, które na
szczęście z każdą chwilą stawało się rzadsze i odsłaniało coraz więcej. I
więcej. Ósma trzydzieści cztery.
- Mgła w lecie? Trochę dziwne, nie sądzisz? – odezwał się mój towarzysz.
Nie
odpowiedziałem. Byłem tak zamroczony urokiem mleka za oknem, że ledwo do moich
uszu dotarły jego słowa. Gryzłem się z sumieniem o to, że nie wziąłem aparatu
fotograficznego. Chętnie uwieczniłbym ten magiczny widok. Uwielbiam
fotografować chwile ulotne, które nikną w zakamarkach naszej pamięci. Są mało
istotne i nie zwracamy na nie uwagi. Ósma trzydzieści pięć.
***
Niesamowite,
jak człowiek może się uzależnić od internetu. Tak uzależnić, że nawet nie jest
w stanie dostrzec tego, co dzieje się wokół niego, w rzeczywistości. Nawet na
sekundę. Współczesny człowiek żyje głównie w świecie wirtualnym. Tak już jest,
że dzisiejsza planeta jest przepełniona elektroniką, która przysłania prawdziwe
duchowe piękno świata. Bo ono tkwi w tym, co naturalne.
-Do jasnej cholery! Zostaw ten telefon! – wrzasnąłem – Ona zaraz
tu będzie, a ty co robisz?! Bez przerwy w internetach.
-Wiesz, dopiero zaakceptowali ten projekt z czaszką. Mówiłem
ci, że…
-No dobrze! – przerwałem swojemu towarzyszowi - Ale mógłbyś
czasem wyjść z internetu i zobaczyć, jaki ten świat jest piękny.
-Tak, tak. Cudowny – mruknął nie odrywając wzroku od ekranu.
Olałem jego zachowanie. Taki
jest. I nic z tym nie mogłem zrobić. Pozostało mi jedynie zaakceptować jego wszystkie cechy. Choć wiele z nich mi
się nie podobało. A wręcz ich nienawidziłem. I za każde słowo miałem ochotę
przywalić mu z lewego sierpowego. Były chwile, kiedy oczami duszy widziałem go
torturowanego przeze mnie.
Zobaczyłem w oddali wyłaniającego
się z obłoków mleka metalowego węża. Jechał w naszą stronę, głośno sycząc.
Jakby był wściekły. Przedarł się przez cienką warstwę pary wodnej i zapiszczał.
Polska. Czego by tu się spodziewać? Na pewno nie świetnie działającego pociągu.
-Hej! – wrzasnąłem nad uchem swojego towarzysza.
-Co ty chcesz? – odezwał się wytrącony z uwagi, którą
skupiał przed chwilą na telefonie.
- Aww, Ona zaraz tu będzie! – krzyknąłem uradowany –
Rozumiesz to?
-Uspokój się. To też człowiek.
- Och, ale jaki człowiek! – eksplodowałem radością.
Podeszliśmy
bliżej pociągu. Mijali nas ludzie którzy wychodzili z niego. Witały ich
rodziny, znajomi i przyjaciele. Inni zupełnie sami opuszczali teren celu
podróży. Samotnie oddalali się stąd. Obserwowałem ich stopy. Miałem wrażenie,
że odchodzą w zwolnionym tempie. Wszystko jakby zwolniło. Chwila ta wlokła się
niemiłosiernie. Zacząłem szukać tylko jednego – chomiczego uśmiechu i
czerwonych włosów.
Staliśmy
tak z towarzyszem w bezruchu. Czekaliśmy. Milczeliśmy. I nagle pojawiło się u mnie
uczucie zwątpienia. W mojej głowie pojawiło się tysiące pytań. A co jeśli ona
nie przyjedzie? Co jeśli to nie ten pociąg? A może rozmyśliła się? Albo źle się
poczuła i jest teraz w szpitalu? Co miałem robić? Pozostało mi tylko cierpliwie
czekać.
Wiatr
grał znaną mi melodię. Taką niemą, a jednocześnie słyszałem każde słowo. Drzewa
kołysały się w jej rytmie. Liście lekko tańczyły do tego niesamowitego dźwięku.
Niebo wypełniły szybujące ptaki. Nawet puszkę po coli, która jeszcze przed
chwilą leżała sztywnie na ziemi wciągnął taniec. Potoczyła się wesoło. Jednak
coś stanęło jej na drodze. Uderzyła o biały but firmy Nike. Dokładniej to był
Nike Air Force. Coś mi to mówiło. Objąłem całą postać wzrokiem. Chomiczy
uśmiech. Czerwone włosy. Znalazłem!