niedziela, 1 czerwca 2014

Nienawiść



Szósta rano. Moja ulubiona pora. Spoglądam przez cienką szybę. Kocham te poranki, kiedy niebo jest zupełnie białe. Jest takie, jak mój pokój. Na jego ścianach mogę napisać wszystko. Wszystko, co mi leży na duszy. To na nich mogę w spokoju układać myśli. Porządkować je, by się nie denerwować tym kłębkiem nerwów, który siedzi w mojej głowie. Mój pokój to mój azyl.

Podążam mokrą od deszczu ulicą. Jest ciemno. Latarnie dawno już zgasły. Zdaje się, że o pierwszej w nocy. Nie ważne, że moknę. Nie ważne, że przeciekają mi buty i moje skarpetki są przemoczone do suchej nitki. Myślę tylko o jednym – chcę zrealizować mój plan.

W moim azylu jest wszystko. Oczami wyobraźni widzę, co zapisałem w ciągu całego swojego życia. Trochę tego jest. Tam w rogu opisałem szczęście. Widzę tam wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Są magiczne. A na suficie wypisałem małymi literami moje inspiracje. Opisałem pisarzy, muzyków i innych ludzi, którzy mnie intrygują. I których szanuję za ich twórczość. A cóż ja widzę? Tam pod kaloryferem. Wielka i niewyraźna czcionka, przepełniona buntem, gniewem i nienawiścią. Tak. Już pamiętam. To jest plan. Plan idealnego katharsis.

Miałem wiele planów katharsis. Jedne chciałem zrealizować za pomocą kija baseballowego i telewizora. Inne zaś próbowałem załatwić za pomocą starej, bezużytecznej porcelany mojej matki. Teraz przyszedł czas na ten idealny plan. Właśnie mam zamiar go zrealizować. Teraz. W tej chwili.

Przeszedłem przez ulicę. I wtargnąłem do klatki schodowej, głośno trzaskając drzwiami wejściowymi. I pojawił się dylemat. Winda czy schody? Którą drogę wybrać? Nienawidziłem i jednego i drugiego. Tak samo, jak nienawidziłem tej suki. Winda przyprawia mnie o mdłości. A schody o zawroty głowy. Na jedno wychodzi. Ostatecznie wybrałem schody, ze względu na to, iż nie pamiętałem numeru piętra.

Pierwsze piętro.

Drugie piętro.

Trzecie piętro. To chyba tutaj. Wyciągnąłem z kieszeni klucz. Powoli wsadziłem go do zamka. Ostrożnie przekręciłem. Miałem nadzieję, że to właściwie drzwi. Pociągnąłem za klamkę. Wrota otworzyły się. Udało mi się. Pierwszy punkt zrealizowany. Wtargnąłem do środka niemal nie oddychając. Zamknąłem za sobą drzwi najciszej, jak potrafiłem. I bezszelestnie zacząłem się przemieszczać. Postanowiłem się rozgościć. Zdjąłem kurtkę i powiesiłem w przedpokoju, na wieszaku. Otworzyłem lodówkę i zjadłem kilka pomidorków koktajlowych. Pokręciłem się także trochę w kuchni. Dokładnie przejrzałem zawartość każdej szafki. Szczerze? Robiłem wszystko, żeby nie przejść do drugiego punktu mojego planu. Pojawiła się u mnie myśl zwątpienia. Ale za chwilę cały gniew wrócił.

Uchyliłem lekko drzwi. Ciemność. Podszedłem do lekko zarysowanego okna. Odsłoniłem zasłony. Księżyc zaoferował mi pomoc i oświetlił pomieszczenie. Podziękowałem lekkim uśmiechem. Następnie odwróciłem się. Moim oczom ukazała się istota pogrążona we słodkim śnie. Mała. Chuda. Bezbronna. Była skulona i przytulona do swojej ukochanej elektronicznej zabawki, jaką był telefon. Telefon? Dla mnie to był tablet. Wróciłem się do przedpokoju i nałożyłem kurtkę. Spojrzałem jeszcze raz na istotę. „Bierz go” – rozkazałem sobie w myślach.

I teraz, kiedy siedzę w swoim azylu, czuję że nie mogę wycofać się z tego planu. Zbyt długo o nim myślałem. Tyle czekałem na tę okazję. Tak, jak niektórzy pragną by mieć piękny dom z ogrodem, własny jacht, czy wyspę, tak ja marzę, by się zemścić. By wyładować te negatywne emocje, które nie dają mi żyć. Moja dusza jest nimi przepełniona. A wręcz zaśmiecona. Bez przerwy dążę, by się tego gówna pozbyć.

Jak cholernie denerwowała mnie ta żarówka. Bez przerwy mrugała. Drobinki kurzu delikatnie tańczyły w jej świetle. Czy ktoś tu w ogóle kiedykolwiek sprzątał? Nie ważne. Postanowiłem załatwić to i nie wracać tu nigdy więcej. Zauważyłem, że moja ofiara poruszyła lekko głową. Delikatnie otworzyła powieki. I po chwili je zamknęła. „Kurwo, nie śpij!” – wrzasnąłem w myślach. Magicznie się mnie posłuchała. I rozejrzała się po pomieszczeniu. Zdezorientowana milczała. Jej wzrok wodził na wszystkie strony. Zamruczała.

- Wybacz. Nie wyspowiadasz mi się – rzuciłem – Zakleiłem ci usta, żebyśmy nie musieli więcej słuchać twoich kłamstw.

                Istota otworzyła szeroko oczy , bo właśnie zorientowała się, że jest przywiązana do krzesła. Wydała z siebie stłumiony krzyk. Jednak zignorowałem go. Podszedłem do stołu. Blat był przykryty białym prześcieradłem. Na nim leżały przeróżne gadżety. Wyciągnąłem palec i zacząłem przesuwać nim po narzędziach w celu wybrania odpowiedniego sprzętu. Rzuciłem spojrzenie w kierunku mojej ofiary. Trzęsła się i była przerażona. Niesamowicie cieszył mnie ten widok.

                Co by tu wybrać? Teraz to miałem dylemat. Pasek od spodni. Skalpel. Plastry do depilacji. Nożyczki. Nóż. Młotek. Gwoździe. Obcęgi. Kij baseballowy. Wiertarka. Łopata. Piła. Piła łańcuchowa. Nawet patelnia. Wszystko to było do mojej dyspozycji. Ostatecznie wybrałem zwykłe nożyczki. Ich ostrza były bardzo czyste. Wnet lśniły w blasku migającej żarówki. Podszedłem do ofiary. Przykucnąłem i spojrzałem jej prosto w oczy. W oczy egoisty, które krzyczały „nie zabijaj mnie”. Uśmiechnąłem się lekko i uniosłem powoli nożyczki do góry, tuż przed jego twarz. Zadrżał.

-Mówiłeś kiedyś, że zawsze pragnąłeś mieć operację na nos. A ja marzyłem, by być chirurgiem plastycznym. Nasze marzenia za chwilę się spełnią – szepnąłem.

                Przejechałem lekko ostrzem od czubka jego nosa, po zatoki. Otworzyłem ostrza. Ofiara zacisnęła mocno powieki. Zamknąłem ostrza. Kosmyk blond włosów spadł na ziemię.

- Zmieniłem zdanie – oznajmiłem pewnie – Zacznę od twojej fryzury. A fryzjerem też chciałem kiedyś być.

                Istota zapiszczała. Z jej oczu popłynęły łzy. Jednak ignorowałem jej jakiekolwiek reakcje. Postanowiłem się wyżyć. Odcinałem kosmyk po kosmyku. Włos po włosie. Przestałem patrzeć na to, co robię. Byłem gdzieś daleko stąd. Gdzieś wysoko. Oczyszczenie zaczęło działać. Punkt trzeci został spełniony.

                Pozmiatałem kudły na jedną kupę. I umieściłem przed nim. Przed tym mazgajem, który właśnie dławił się, nie mogąc złapać powietrza. Ok. Czas na punkt czwarty. Wyciągnąłem z kieszeni plik banknotów dwustuzłotowych.
- Widzisz te pieniążki? – zbliżyłem się i dałem powąchać mu banknoty – Prościutkie. Czyściutkie. Prosto z banku. 

                Zbliżyłem nożyce. I w oka mgnieniu z jednego papierka pozostały strzępy. To samo zrobiłem z kolejnym. I następnym, aż ścinki stworzyły wraz z włosami małe wysypisko śmieci . Po chwili wyciągnąłem zapalniczkę i papierosa. Odpaliłem go i zaciągnąłem się. Dym delikatnie załaskotał mnie w gardło. Odprężyłem się zupełnie.

- Palisz? – zapytałem – Oj, wiem, że nie. I tak bym ci nie dał.

                Rzuciłem niedopałkiem na stertę śmieci, które powoli zaczęły zajmować się ogniem. Patrzyłem, jak twarz mojej ofiary wypełnia się łzami. Ten ból. To cierpienie. To było śmieszne. Żeby płakać za włosami, czy pieniędzmi? Szkoda słów.

                Postanowiłem przejść do punktu piątego. Znowu wróciłem do stołu. Wybrałem narzędzie. Dumnie podniosłem je do góry, oglądając dokładnie z każdej strony. Nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Właśnie pozbywałem się tego cholernego materialisty. Na zawsze.

                Zerwałem energicznie srebrną taśmę z ust narcyza. Zapiszczał. Zupełnie, jak mała dziewczynka. Sapał. A jego kolana trzęsły się, jak galareta.

- Jakieś ostatnie słowo? – zapytałem z troską w głosie.
-Jesteś popierdolona! – wrzasnął.
-Wiem. A teraz giń, szmato.