piątek, 13 czerwca 2014

Mroki podświadomości




Dzień 11 czerwca 2014 roku zapamiętam do końca życia, jak jeden z najbardziej inspirujących dni mojego istnienia na tej planecie. Otóż w dniu tym zobaczyłam na własne oczy geniusz surrealizmu naszych czasów. Jestem dumna, że tak wielki człowiek urodził się w tak zacofanym i nietolerancyjnym kraju, jakim jest Polska, choć nie jestem do końca patriotą. Dotąd byłam dosyć sceptycznie nastawiona do tego artysty. Czuję się trochę, jak niedowiarek Tomasz, bo nigdy wcześniej nie zaufałam obrazom Zdzisława Beksińskiego.


Kiedy weszliśmy z towarzyszami do muzeum, czuliśmy niepohamowany głód artystyczny, który musiał natychmiast zostać zaspokojony. Przemierzaliśmy korytarze mijając całkiem obce nam dzieła. Nasze oczy były wytężone i wrażliwe. Korytarze nie kończyły się. Pomieszczenie za pomieszczeniem. Obraz za obrazem. Schody za schodami. Szukaliśmy tylko jednego. Świat zewnętrzny przestał dla nas istnieć. Byliśmy niczym spragnieni włóczędzy na pustyni skąpanej w ostrym i gorącym słońcu. Byliśmy, jak hieny podążające za umierającym z wycieńczenia zwierzęciem, by się na nie zaczaić i pożreć w chwili jego zgonu. Zaślepieni celem nie poddawaliśmy się i szukaliśmy dalej.


I nagle naszym oczom ukazał się ten obraz. I już wiedzieliśmy, że plan się powiódł.























Jednak w momencie, kiedy zobaczyłam ten obraz, coś w mojej duszy się obudziło. Coś, co siedziało w środku mnie ożyło. Jakby motyl, który wykluł się z kokonu i rozwinął skrzydła. Obejrzałam to dzieło z dokładnością do jednego centymetra sześciennego i pragnęłam zobaczyć więcej. I więcej. To się nazywa niepohamowany głód artystyczny.
















Obejrzeliśmy także mnóstwo szkiców z konspektami na obrazy, co pokazało wielką pasję i wyobraźnię artysty.































































Oprócz malarstwa i rysunku Beksiński interesował się fotografią.




























































































































Od tego momentu byłam bliska płaczu. Piękne? Cudowne? Wspaniałe? To za mało powiedziane...

































Jednak, kiedy moje oczy ujrzały właśnie te obrazy poczułam, że sztuka naprawdę ma sens. One są tak piękne, że nie sposób opisać słowami, co przeżywała moja dusza. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Chciało mi się płakać, ale nie mogłam uronić ani jednej łzy. Sparaliżowało mnie, a jednocześnie przechodziły mnie dreszcze. Było mi zimno i gorąco na raz. To był ogromny zaszczyt i wyróżnienie dla mnie, że dane mi było zobaczyć tak nieziemskie rzeczy, które nie sposób objąć ludzkim rozumem. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś równie niezwykłego.



































Poniżej zrobiłam zdjęcie obrazu z bardzo bliska. Ta szczegółowość. Ta dokładność. Ta kreska na kresce. Ten wysiłek włożony w pracę... To wszystko widać.















Na koniec dwa obrazy, które zwaliły mnie z nóg. Są po prostu FENOMENALNE. Sprawiają ważnie, jakby wychodziły do świata realnego. Dzięki nim moja dusza stała się bogatsza. I szczęśliwsza. I nie wiem, co powiedzieć. Brak mi słów.



















„Pragnę malować tak, jakbym fotografował marzenia i sny. Jest to więc z pozoru realna rzeczywistość, która jednak zawiera ogromną ilość fantastycznych szczegółów. Być może u innych ludzi sen i wyobraźnia działają w odmienny sposób – u mnie zawsze są to obrazy z reguły realistyczne, jeśli idzie o światłocień i perspektywę”.



Zdzisław Beksiński