niedziela, 29 czerwca 2014

Mgła, która przysłania współczesności oczy






                Autobus zatrzymał się gwałtownie hamując. Grawitacja rzuciła mną do przodu. Jednak ja byłem zbyt silny. Moje nogi wciąż pozostały w tym samym miejscu, co sekundę wcześniej. Ósma trzydzieści jeden. Drzwi się się otworzyły, a w nich pojawił się osobnik płci męskiej w spodniach, potocznie zwanymi dresami. Obrzucił mnie spojrzeniem pełnym wstrętu, a następnie przeniósł wzrok na mojego kompana. „No, i na co się gapisz?! Pedała w życiu nie widziałeś?!” – wykrzyczałem w myślach. Odsunąłem się natychmiast, robiąc miejsce dla gościa. Chciałem odnieść wrażenie, że znajduje się on dwieście metrów ode mnie. A nie dwa. Ósma trzydzieści dwa. Usłyszałem ziewnięcie.

-Dlaczego to musi być tak rano? Normalnie o tej porze jeszcze bym spał – mój towarzysz odezwał się niewyraźnym tonem.

-Ty byś przespał całe życie – prychnąłem.

                Zacisnąłem mocniej dłoń na poręczy. Ludzie optycznie przybliżyli się do mnie. Źle reagowałem na tłum. Miałem wrażenie, że jestem otoczony. Jakbym był winny. Jakbym obrabował największy bank na świecie lub zabił niewinnego człowieka. Jakbym nie miał nic na swoją obronę. Jakbym był bez szansy na jakąkolwiek na ucieczkę. Czułem się, jak sardynka w puszce. Powietrze stało się gorące i ciężkie. Powoli zaczynało brakować mi tlenu. Ósma trzydzieści trzy.

-Wszystko w porządku? – zapytał mój towarzysz, o istnieniu którego całkiem zapomniałem.

-Tak, wszystko ok – skłamałem.

                Spojrzałem przez okno. Moim oczom ukazały się chatki z piernika oblane mlekiem. Mlekiem, które zalało cały świat i ograniczało widoczność. Mlekiem, które mogło w każdej chwili zostać winowajcą i wbić ostatni gwóźdź do trumny. Mlekiem, które na szczęście z każdą chwilą stawało się rzadsze i odsłaniało coraz więcej. I więcej.  Ósma trzydzieści cztery.

- Mgła w lecie? Trochę dziwne, nie sądzisz? – odezwał się mój towarzysz.

                Nie odpowiedziałem. Byłem tak zamroczony urokiem mleka za oknem, że ledwo do moich uszu dotarły jego słowa. Gryzłem się z sumieniem o to, że nie wziąłem aparatu fotograficznego. Chętnie uwieczniłbym ten magiczny widok. Uwielbiam fotografować chwile ulotne, które nikną w zakamarkach naszej pamięci. Są mało istotne i nie zwracamy na nie uwagi. Ósma trzydzieści pięć.






***





                Niesamowite, jak człowiek może się uzależnić od internetu. Tak uzależnić, że nawet nie jest w stanie dostrzec tego, co dzieje się wokół niego, w rzeczywistości. Nawet na sekundę. Współczesny człowiek żyje głównie w świecie wirtualnym. Tak już jest, że dzisiejsza planeta jest przepełniona elektroniką, która przysłania prawdziwe duchowe piękno świata. Bo ono tkwi w tym, co naturalne.

-Do jasnej cholery! Zostaw ten telefon! – wrzasnąłem – Ona zaraz tu będzie, a ty co robisz?! Bez przerwy w internetach.

-Wiesz, dopiero zaakceptowali ten projekt z czaszką. Mówiłem ci, że…

-No dobrze! – przerwałem swojemu towarzyszowi - Ale mógłbyś czasem wyjść z internetu i zobaczyć, jaki ten świat jest piękny.

-Tak, tak. Cudowny – mruknął nie odrywając wzroku od ekranu.

Olałem jego zachowanie. Taki jest. I nic z tym nie mogłem zrobić. Pozostało mi jedynie zaakceptować  jego wszystkie cechy. Choć wiele z nich mi się nie podobało. A wręcz ich nienawidziłem. I za każde słowo miałem ochotę przywalić mu z lewego sierpowego. Były chwile, kiedy oczami duszy widziałem go torturowanego przeze mnie.

Zobaczyłem w oddali wyłaniającego się z obłoków mleka metalowego węża. Jechał w naszą stronę, głośno sycząc. Jakby był wściekły. Przedarł się przez cienką warstwę pary wodnej i zapiszczał. Polska. Czego by tu się spodziewać? Na pewno nie świetnie działającego pociągu.

-Hej! – wrzasnąłem nad uchem swojego towarzysza.

-Co ty chcesz? – odezwał się wytrącony z uwagi, którą skupiał przed chwilą na telefonie.

- Aww, Ona zaraz tu będzie! – krzyknąłem uradowany – Rozumiesz to?

-Uspokój się. To też człowiek.

- Och, ale jaki człowiek! – eksplodowałem radością.

                Podeszliśmy bliżej pociągu. Mijali nas ludzie którzy wychodzili z niego. Witały ich rodziny, znajomi i przyjaciele. Inni zupełnie sami opuszczali teren celu podróży. Samotnie oddalali się stąd. Obserwowałem ich stopy. Miałem wrażenie, że odchodzą w zwolnionym tempie. Wszystko jakby zwolniło. Chwila ta wlokła się niemiłosiernie. Zacząłem szukać tylko jednego – chomiczego uśmiechu i czerwonych włosów.

                Staliśmy tak z towarzyszem w bezruchu. Czekaliśmy. Milczeliśmy. I nagle pojawiło się u mnie uczucie zwątpienia. W mojej głowie pojawiło się tysiące pytań. A co jeśli ona nie przyjedzie? Co jeśli to nie ten pociąg? A może rozmyśliła się? Albo źle się poczuła i jest teraz w szpitalu? Co miałem robić? Pozostało mi tylko cierpliwie czekać.

                Wiatr grał znaną mi melodię. Taką niemą, a jednocześnie słyszałem każde słowo. Drzewa kołysały się w jej rytmie. Liście lekko tańczyły do tego niesamowitego dźwięku. Niebo wypełniły szybujące ptaki. Nawet puszkę po coli, która jeszcze przed chwilą leżała sztywnie na ziemi wciągnął taniec. Potoczyła się wesoło. Jednak coś stanęło jej na drodze. Uderzyła o biały but firmy Nike. Dokładniej to był Nike Air Force. Coś mi to mówiło. Objąłem całą postać wzrokiem. Chomiczy uśmiech. Czerwone włosy. Znalazłem!